Forum .:: SATOR ::. Strona Główna

.:: SATOR ::.
Forum fanklubu serii anielskiej Mai Lidii Kossakowskiej
 

Fotografie.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum .:: SATOR ::. Strona Główna -> Fan fiction i fan art / Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lukseja
Eon


Dołączył: 20 Cze 2009
Posty: 1195
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:43, 11 Gru 2010    Temat postu: Fotografie.

Pisane jako narzędzie autoterapii. Crossover „Siewcy Wiatru” i „Więzów Krwi”.



Fotografie.







Wisława Szymborska
Za blisko

Jestem za blisko, żeby mu się śnić.
Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu
pod korzeniami drzew. Jestem za blisko.
Nie moim głosem śpiewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy się pierścionek.
Jestem za blisko. Wielki dom się pali
beze mnie wołającej ratunku. Za blisko,
żeby na moim włosie dzwonił dzwon.
Za blisko, żebym mogła wejść jak gość,
przed którym rozsuwają się ściany.
Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie,
jak niegdyś w jego śnie. Jestem za blisko,
za blisko. Słyszę syk
i widzę połyskliwą łuskę tego słowa,
znieruchomiała w objęciu. On śpi,
w tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu
kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem
niż mnie leżącej obok.
Teraz dla niej rośnie w nim dolina
rudolistna, zamknięta ośnieżoną górą
w lazurowym powietrzu. Ja jestem za blisko,
żeby mu z nieba spaść. Mój krzyk
mógłby go tylko zbudzić. Biedna,
ograniczona do własnej postaci,
a byłam brzozą, a byłam jaszczurką,
a wychodziłam z czasów i atłasów
mieniąc się kolorami skór. A miałam
łaskę znikania sprzed zdumionych oczu,
co jest bogactwem bogactw. Jestem blisko,
za blisko, żeby mu się śnić.
Wysuwam ramię spod głowy śpiącego,
zdrętwiałe, pełne wyrojonych szpilek.
Na czubku każdej z nich, do przeliczenia,
strąceni siedli anieli.




Wiele jest kobiet pięknych, znacznie mniej wyjątkowych.
Długie palce o bezbarwnych paznokciach wyskrobały z sitka fusy zielonej herbaty przesypując je do kubka. Ponownie nalała gorącej wody.
Ogłoszono ją najpiękniejszą kobietą w Otchłani, piękniejszą nawet niż jej matka i babka.
Herbata paruje, Lilo obserwuje kłęby świetnie widoczne w limbiańskim, zachodzącym słońcu wpadającym przez okno.
Parzyła herbatę trzy razy, pierwsze dwa parzenia zawsze wylewając, tak jak ją nauczono.
Popatrzyła w przysłonięte okno podziwiając czerwień nieba. Prawie jak w domu.
Nalała sobie herbaty do białej filiżanki i napiła się od razu.
Złote włosy same w sobie rzadkie nie były – wiele dziewcząt Asmodeusza takie miało. Pofalowane, długie i gęste żyły własnym życiem, cudownie kontrastując z białą skórą szyi, ramion, twarzy.
Jak zawsze przypominała jej matka, patrząc w córkę oczyma tak pełnymi miłości, że bycie jej obiektem aż bolało, oczy masz po ojcu.
Fioletowe kamienie szlachetne w oprawie czarnych rzęs.
Ale to nie oczy nadal były wyznacznikiem urody.
Figurę miała jak z marzeń, o wąskiej talii i delikatnych łukach. Jednak przede wszystkim chodziło o twarz.
Spóźniał się.
To była twarz anioła, o wielkich oczach, drobnym nosie, wysokich kościach policzkowych i nienagannej cerze. Delikatne brwi i lekkie rumieńce, do tego ten zawsze lekko niepewny, odrobinę przestraszony wyraz.
I ogłoszono ją piękniejszą od Lilith.
Lilo kazała sobie do pokoju przynieść zestaw do parzenia herbaty, jak zwykle płacąc za dzień i za noc.
Płacąc przy okazji karczmarzowi, że jeśli ktokolwiek zapamięta fakt, że się zjawiła, straci głowę. Pieniądze kładzione na jego spracowanej, wielkiej dłoni zostały ocienione subtelną groźbą – pamiętaj, czyją jestem córką. I wnuczką.
Rozpoznano ją w knajpie od razu – nie znała się na magii, nie mogła zmienić wyglądu, natomiast zestaw płaszcza z kapturem zakrywającego wszystko zostawiła jemu.
Druga filiżanka herbaty rozgrzewała nie zmniejszając jednak zdenerwowania.
Lilo zastanowiła się przelotnie, skąd się tutaj wzięła. Dlaczego ukrywa się razem z mężczyzną którego kocha, podczas gdy tylu może mieć jawnie, i to bez skandalu.
Nie zadała sobie trudu odpowiedzi. Odpowiedź była zbyt oczywista.
Siedziała tyłem do drzwi wpatrując się we fragmenty nieba widoczne za oknem, kiedy usłyszała skrzypnięcie drewna o futrynę.
Otworzyła usta chcąc nakazać służbie odejść, odwróciła głowę.
Zdejmował kaptur. Jego oczy błyszczały, kiedy spojrzał na nią i przez moment byłaby gotowa przysiąc – mamo, on kocha mnie równie mocno jak ty, ta miłość nie mieści się w nim.
Kiedy rozgorączkowane dłonie wplotły się we włosy, drżące wargi dotknęły jej ust, powieki przykryły zieleń oczu, wiedziała.
Nie będzie nas nigdy po raz drugi.
A kiedy ugięło się pod nimi łóżko, a Lilo zabrakło tchu z rozkoszy, przelotnie przyszło jej do głowy, jakie to żałosne, że muszą się ukrywać po knajpach, zamiast sypiać w swoich pałacach.
Jednak, gdy jęknęła odrobinę zbyt głośno zaprowadzona na sam szczyt, po raz kolejny wybaczyła sobie tajemnicę, knajpę, skandal.
Regent Królestwa traktował ją jak kochankę, bo nigdy nie mogłaby być żoną. Wolała to niż nic.
Wstyd jej trochę było, że brak jej ambicji na coś więcej.
***
Jaskrawe światło poranka wydobywa wszystkie niedoskonałości. Drobne blizny, przebarwienia i zgrubienia skóry. Od snu Lilo jest zaróżowiona na policzkach, od krótkiego zarostu Gabriela ma wokół ust czerwone podrażnienie. Tuż przed świtem jego policzki przyprószone ciemnymi włoskami drapały już delikatną skórę twarzy. Krótko spali.
Lilo leży skulona, złote włosy skołtuniły się, światło wydobywa każdą maleńką niedoskonałość, a głos Gabriela wydaje się być oschły i pozbawiony jakiejkolwiek czułości.
Kochanek owinięty w samo prześcieradło siedzi na krześle przy niewielkim stoliczku i rozmawia przez Oko. Przy tym samym stoliczku poprzedniego dnia Lilo parzyła herbatę.
- Nie, do diabła, nie mogę ich tak po prostu ojebać z góry na dół za zawalenie terminów, Raz. Przecież wiesz. No to co, że chroni ich immunitet Cnót, po prostu wyślij im całkiem prywatną notę, że Regentowi podniosło się ciśnienie.
Gabriel mówi głośno i jest bardzo pewny siebie. Ciało ma wciąż osłabione rozkoszą zeszłej nocy.
- Usuń! – instruuje Razjela przez Oko, a Lilo patrzy na niego spod półprzymkniętych powiek i kolejny raz dziwi się własnemu spokojowi. Może to bycie córką Asmodeusza uniewrażliwiło ją na polityczne gry, skrytobójstwa i całą ciemną stronę potęgi. Nie wiedziała – i nie chciała wiedzieć – czy stanowcze „usuń” Gabriela dotyczyło wyrostka robaczkowego, bolącego zęba, czy może żywej istoty.
Ojciec zawsze bardzo chronił ich przed byciem świadkami całego tego syfu, ale Lilo wie więcej niż by chciała. Trochę widziała przez przypadek.
Ojciec, kochany ojciec, najczulszy ze wszystkich, z wściekłym grymasem na twarzy katujący dżina. Pięściami, samymi pięściami. Mroczni stoją z boku i patrzą. Lilo właśnie zaczęły rosnąć piersi po długim czasie oczekiwania i wydaje jej się, że poradzi sobie ze wszystkim. Nie rozumie własnej całkowitej obojętności na widok krwi zielonoskórego mężczyzny. Ojciec, z rozłożonymi skrzydłami i dookoła siebie ciemnością tak gęstą aż widoczną jest obcym mężczyzną. Lilo nie czuje nic.
Mama zawsze pierwsza skłonna była zakryć swoim dzieciom oczy, żeby niekoniecznie wszystko o tacie wiedziały. I o mamie, współpracującej z koalicją w największym sekrecie także.
To światło poranka… to już nie jest romantyczny zachód limbiańskiego słońca, przy którym wszystko wydaje się możliwe i wręcz właściwe. Światło poranka jest trzeźwe, tak trzeźwe, aż Lilo przestaje czuć się piękna i po raz kolejny przełyka ślinę myśląc o tym, na co się zdecydowała.
- No, to do potem – pożegnał się Gabriel i rozłączył. Kiedy spojrzał na nią, wydawał się już inny. Już nie władczy Regent, tylko zakochany i całkiem omotany mężczyzna.
- Obudziłem cię – mówi zaskakująco cicho jak na kogoś, kto przed chwilą prawie się wydzierał.
- Tak – przyznaje Lilo spokojnie i klęka niespiesznie na łóżku, niby przypadkiem pozwalając by kołdra spadła odsłaniając ciało. Gabriel wpatruje się w nią nieruchomo, kiedy kobieta przeciąga się i kątem oka sprawdza, czy osiągnęła pożądany efekt.
- Mała spryciara.
- Ciebie małym nie nazwę – obiecuje cicho, a Gabriel przykłada sobie z impetem dłoń do czoła z niedowierzania i Lilo widzi, jak ramiona trzęsą mu się z ukrytego śmiechu.
Lilo, już całkiem obudzona i spokojna, jakby jaskrawe światło w ogóle na nią nie padło, podchodzi do mężczyzny chichocząc i składa pocałunek na ustach.
- Dzień dobry, Gabrielu.
Kiedy pół godziny później rozchodzą się w przeciwnych kierunkach, słońce stoi już w zenicie.
***
Zawsze ten powrót wyglądał tak samo. Jak najciszej i jak najmniej uczęszczanymi korytarzami Lilo dociera do swojego apartamentu. Mieszka, jako jedyna z rodzeństwa, w tym samym pałacu, co matka i ojciec – co oznacza, że musi uważać, żeby na żadne nie trafić, dopóki nie będzie znowu w stanie „używalności”.
Kąpiel, która spłukuje z niej niewyspanie, zrobienie fryzury, ubranie lekkiej sukni. Jest już w tym wieku, że może nosić biżuterię z drogimi kamieniami, a nie proste łańcuszki. Dzisiaj wybiera perły. Szaro-srebrne kulki dodają tylko złota włosom.
Mechaniczność, wszystko, przy czym nie trzeba myśleć.
Dopiero wtedy można wyjść do biblioteki, ewentualnie poszukać towarzystwa.
Kiedy jest już grubo po południu, Lilo jest gotowa rozpocząć kolejny dzień. Siedzi przy toaletce i wpatruje się we własną twarz, piękniejsza niż Lilith, znowu szepcze coś w jej głowie.
Więc skoro jest kochana, piękna, bogata i młoda, nie powinna niczym się martwić.
Lilo mechanicznie wstaje i idzie do łazienki. Zamyka się od środka i siadając na sedesie zaczyna płakać, niszcząc misterny makijaż, który przed chwilą skończyła robić.
I nie wie, czemu płacze, nie wie, co ją boli, ale płacze tak po niemal każdym spotkaniu z Gabrielem.
Nigdy od razu. Zawsze najpierw mija trochę czasu.
W tym samym pałacu, w innym apartamencie, siedząca nieruchomo kobieta o czerwonych oczach słucha szlochu własnej córki. Nie musi się mocno wysilać by otworzyć umysł i słyszeć wydarzenia nawet z najdalszych zakątków Otchłani. Ale to nie ich słucha. Słucha kogoś oddalonego o kilkaset metrów.
Jej twarzy, nie tak pięknej jak twarzy Lilo, nie mąci najmniejszy niepokój. Prawdę powiedziawszy, jasna skóra z plamą niepomalowanych ust, czarnych rzęs, brwi i krwistych oczu wydaje się być bardziej namalowaną maską niż obliczem kogoś żywego. Włosy, których odcień znajduje się idealnie pomiędzy brązem, a czernią, mogłyby być peruką.
Piękny pokój z szybą zamiast jednej ściany i widokiem na ogród i ona, zwrócona twarzą do szyby siedząca na otomanie.
Tylko bardzo uważny obserwator zobaczyłby, że kobieta w ogóle oddycha. Klatka piersiowa porusza się co kilka sekund może o milimetr, nie więcej. Siedząc ze starannie splecionymi nogami, dłońmi luźno na udach i wpatrzona w okno, lecz niewidząca nic, przypomina porzuconą przez artystę rzeźbę. Porzuconą w kompletnie niewłaściwym miejscu.
Żona Zgniłego Chłopca słucha, bo patrzeć już nie potrafi.

***
Neha potrząsnęła głową i zamrugała kilka razy próbując pozbyć się z uszu ciszy wypełnionej pojedynczymi pociągnięciami zakatarzonego nosa. Lilo wypłakawszy się wpadła w stan emocjonalnej apatii, wysuszona płaczem jak strąk poczuła się lekka i pusta. Przynajmniej na kilka godzin będzie spokojna, myślała Neha.
Wstała z otomany z gracją i zwinnością kogoś, kto pod ubraniem ukrywa niesamowicie silne mięśnie. Wpatrywała się przez chwilę w okno, jednak nadal nie widziała pięknego ogrodu. Jej umysł był teraz w zupełnie innym miejscu. Tam, gdzie były wspomnienia.
Asmodeusz palący papierosa i śmiejący się z dowcipu opowiedzianego przez Beliala. Męski, silny, żywy.
Minione lata utwardziły Zgniłego Chłopca na wzór węgla mającego miliony lat by stać się diamentem. Zmężniał, i choć zachował chłopięcy urok, fiołkowe oczy kryły teraz spokój, którego nie mógł znać dopóki nie poznał jej.
Skoro jej umysł był przy nim, postanowiła za nim podążyć. Szła długimi pięknymi korytarzami do gabinetu męża absolutnie pewna, ze zastanie go siedzącego nad papierami.
Dżiny kłaniały się jej i posyłały pełne radości uśmiechy na jej widok. Choć Neha otoczona była tajemniczą legendą, personel Asmodeusza wiedział, że pani jest o wiele czulsza niż jej zimne oczy by na to wskazywały.
Asmodeusz siedział w swoim pięknym gabinecie przeglądając księgi. Neha nie wiedziała, czego konkretnie jej mąż szuka, ale uwielbiała widok skoncentrowanego na czymś demona. Przez moment nie widział niczego i nikogo poza tym, co było związane z pracą i jego twarz przybierała dziwny, surowy wyraz, który nigdy nie przestał jej fascynować.
Uniósł głowę, gdy weszła i jego koncentracja nie zmieniła się ani o jotę na jej widok.
Neha usiadła w wygodnym fotelu tak, by mieć dobry widok na mężczyznę i nie mówiła ani słowa.
- Coś się stało? – suchy, pozbawiony emocji głos zakłuł ją, ale oddaliła od siebie to uczucie.
- Nie – matowy, aksamitny spokój niskiego i dziewczęcego jednocześnie głosu żony.
Asmodeusz nadal czytał. Przekładał strony wielkiej księgi rachunkowej, wpatrywał się kilka sekund w stronę, po czym szukał dalej.
Jej obecność zaczęła mu być ciężarem. Zamknął oczy i ścisnął palcami płatki nosa, nadal na nią nie patrząc.
- Więc o co chodzi, kochanie? – starannie udana czułość, powstrzymywana niecierpliwość.
Neha zadumała się po raz kolejny nad słowami, którymi obdarzali siebie partnerzy.
Już nie była słońcem, maleństwem, moją, aniołem, cudem. Ani, co najważniejsze, nią. O dziwo czas pokazał, że mało słodkie „ty” było jej ulubionym określeniem. Takie bliskie, bezpośrednie, jasne.
Była kochaniem. Jak miliony innych kobiet na całym świecie.
Zabrał dłoń z twarzy i spojrzał na nią tym razem skupiony.
Neha nie mogła oprzeć się wrażeniu eksterioryzacji. Patrzyła na niego i była w swoim ciele, a jednocześnie patrzyła na wszystko z boku nie dowierzając, w co zmieniło się ich małżeństwo.
Oni, niegdyś ogłoszeni najwierniejszą i najczulszą parą Otchłani, teraz byli jak obcy.
- Mów, o co chodzi. Chcę to skończyć jak najszybciej, Azazel ma jakąś sprawę – łagodność, płytkość, odległość.
Neha milczała i miała wrażenie, że nie wydobędzie z siebie głosu nawet, jeśli własny mąż przystawi jej broń do skroni.
Chociaż, szepnął umysł, gdyby podszedł i cię w ten skroń pocałował, słowa posypałyby się jak perły z zerwanego naszyjnika.
Neha skrzywiła się na grafomańskie porównanie i otworzyła usta.
By nic nie powiedzieć.
- Ja… - zaczęła.
- Widzę, że ty – uśmiechnął się jej mąż. Neha patrzyła jak wargi wyginają się w uśmiechu i próbowała nie pamiętać o tym, jakie są na jej ustach.
- Ja tylko chciałam cię zobaczyć – skłamała i wyszła.
Oddychała głęboko po drodze do Błękitnego Pałacu powtarzając sobie, że nic się nie stało, a ona jest przewrażliwiona, głupia, wymagająca i po babsku głupia. Co, chcesz, żeby ci czytał w myślach?
Bo zawsze czytał! – odkrzyknęła odpowiedź w stronę ciemności swojego umysłu.
***
Annika, niewiarygodnie piękna demonica z Błękitnego Pałacu stała przed Nehą płacząc. Łzy jak grochy sypały się po zaróżowionych policzkach dziewczyny, osiadały kropelkami na smolistych rzęsach, znaczyły wilgocią pełne czerwone usta. Jest tak piękna, myślała Neha, że niewiele by brakowało, by była banalna.
Ale złotowłosa Annika miała w swojej urodzie coś, co pomimo regularnych rysów czyniło ją wyjątkową.
Oczy. Zielone, wielkie i przepełnione ciepłem.
Dziewczyny Asmodeusza stawiały raczej na bycie wyzwanie, mrok, dekadencję, bądź tajemnicę. Żeby którakolwiek reklamowała się ciepłem, należało do rzadkości.
Annika trzymała w dłoniach resztki uszytej na specjalne zamówienie sukni. Długo odkładała zarobione pieniądze, by najlepszy krawiec, jakim dysponowały burdele Zgniłego Chłopca uszył sukienkę na mający odbyć się za tydzień bal.
Rywalizacja nie była niczym rzadkim wśród dziewczyn Asmodeusza. Podkupywały krawców, by szyły innym gorsze suknie, rozsiewały plotki, darzyły się wzajem zimną, pełną pogardy nienawiścią.
Ale żeby jedna dziewczyna drugiej pocięła sukienkę… Naprawdę coś takiego zdarzało się rzadko.
Annika stała przed Nehą płacząc, pozostałe dziewczyny z jej sekcji stały w kręgu z tyłu, niektóre obojętne, inne na siłę współczujące, jeszcze inne szczerze zdziwione.
- Pokaż mi resztki – powiedziała Neha tonem bez żadnych emocji. Demonica wręczyła jej cieniutkie paseczki śliskiego, burgundowego materiału. I bez tego Neha wiedziała, że sukienki uratować się nie da.
- Wyjdźcie. Wszystkie – powiedziała żona Zgniłego Chłopca. Dziewczyny posłusznie zwróciły się w kierunku drzwi. – Ty zostań, Annika.
Demonica nadal łkała, ale była już spokojniejsza, cichsza.
- Zapytam wprost. Wiem, że sukienkę pocięła twoja rywalka. Która?
Annika skrzywiła się i zaszlochała znowu. Neha w myślach przewróciła oczami.
- Ale ja nie wiem… naprawdę… - szczerość nie mogła być udawana.
- Dobrze, to inaczej. Z którym Mrocznym miałaś się na tym balu pojawić? - Annika odetchnęła.
- Z Marbasem. – Neha skrzywiła się ponownie. Stary, obleśny paskud. Annika mogła trafić lepiej.
- A kto jeszcze jest nim zainteresowany?
Usta Arniki uformowały słodkie „o” gdy dotarło do niej, kogo ma winić.
- Paryzada…
Neha skinęła głową.
- Poproś dziewczyny z powrotem.
Paryzada była dużo mniej ładna niż Annika. I niemożebnie inteligentniejsza, jak oceniła Neha po sposobie poruszania się dziewczyny. Wydawała się być ukrytą dynamiką, zatrzymaną siłą.
Neha ostentacyjnie przekrzywiła głowę wpatrując się w Annikę. Po chwili zakreśliła palcem kółko w powietrzu, by dziewczyna obróciła się dookoła własnej osi.
- Jesteś dużo wyższa, ale rozmiar całkiem podobny… - zamruczała zamyślona. - Ida. Znajdź Zaridję i powiedz jej, żeby przyniosła moją zieloną suknię, tę ze zdobionym dołem.
Ifrytka słysząc polecenie rozdziawiła usta, ale posłusznie wyszła.
Stały w milczeniu czekając na powrót dwóch kobiet w ciszy nieznośnej dla wszystkich, tylko nie Nehy.
Zaridja, od wieków służaca już Asmodeuszowi, nie uśmiechnęła się jak zwykle do Nehy, by porozmawiać z nią jak przyjaciółką. Kiedy nie były same, obowiązywały tu inne reguły.
Suknia w jej dłoniach była esencją elegancji i prostoty jednocześnie. Dół ozdobiony maleńkimi, starannie przyszytymi szmaragdami, szmaragdami poza tym pozbawiona zdobień, z nagimi plecami i okrągłym dekoltem była jedną z sukni, które Neha ubierała często na przeróżne fety na samym początku małżeństwa. Wtedy chodzili wszędzie, tak w Otchłani, jak i na Ziemi.
Neha wzięła suknię z rąk Zaridji i trzymając za cienkie ramiączka w dłoniach wyciągnęła ramiona przed siebie. By wszystkie dziewczyny mogły zobaczyć, jaki cud dostanie Annika.
Należało to dziewczynom przyznać, że nie okazały jawnie swej zazdrości. Tylko gdzieś ze strony ciemnoskórej demonicy dobiegło pełne zachwytu westchnienie.
- Pójdziesz na bal w mojej sukni. I dla mnie ta sprawa jest zamknięta.
Annika przyjęła dar z nabożną wdzięcznością.
***
Rozwiązawszy sprawę sukni, Neha nadal była niespokojna. Jej niepokój nie objawiał się nadaktywnością, tylko właśnie wpadaniem w obserwację, wyjściem z siebie i patrzeniem na wszystko z boku.
Jakby wtedy miało boleć mniej. Ale mniej nie bolało i demonica wiedziała, że jedyne, do czego jest zdolna, to chodzenie po pałacu i doglądanie spraw. Z daleka wyczuwała umysł Lilo, nadal spokojny i wytłumiony. O ile dobrze wyczuwała, jej córka zagłębiła się w lekturze jakiejś powieści.
Neha miała wrażenie, że jak zaraz ktoś jej nie wyrwie z transu, zapadnie się sama w siebie, jak czarna dziura i Mrok tylko wie, jak to się dla niej skończy.
Zrezygnowana wyjęła z kieszeni dywan i ścisnęła go mocno w dłoni szepcząc:
- Moc.

***
Dłonie Asmodeusza na jej plecach, biodrach, policzkach. Oczy rozświetlone od środka szczęściem, szepty, przekomarzania i pocałunki.
- Zbiję cię, kobieto, jak będziesz uciekała! – zagroził, kiedy po raz kolejny chichocząc odsunęła głowę przed pocałunkiem.
- Obiecujesz? – spytała wysokim głosem małej dziewczynki.
- Tak! – huknął Mroczny. – Będę cię bił, nawet trzy razy dziennie! – krzycząc to, złapał ją w pół i podniósł do góry wstając z kanapy, na której siedzieli. Trzymając ją jak dziecko udał, że gryzie prosto w tętnicę.
Neha znowu miała łzy w oczach, tym razem ze śmiechu, nad którym nie mogła zapanować.
- Dopięłam swego! – powiedziała i roześmiała się całkiem głośno. – Będziesz mnie bił, uwielbiam!
Asmodeusz postawił ją i skrzywił się, niezadowolony.
- Jak lubisz, to żadna kara. Ja mam cię ukarać, kobieto, nie uszczęśliwiać! – rozdarł się sfrustrowany. Neha roześmiała się jeszcze głośniej.
- Wiesz, czego nie lubię? – spytała.
- Mów mi natychmiast – nadal udawał gniewnego. Dłonie cały czas trzymał na jej biodrach, ciepło od nich rozchodziło się po całym jej ciele.
- Pocałunków w czoło. I głaskania po plecach. A już najbardziej nie znoszę się z tobą kochać.
Zgniły Chłopiec westchnął teatralnie.
- Jak nie będziemy uprawiać seksu – myślał głośno – to większa kara dla mnie, niż dla ciebie.
Neha była tak szczęśliwa, że miała wrażenie, że zaraz uniesie się kilka centymetrów do góry bez rozkładania skrzydeł.
Asmodeusz widział to i średnio wychodziło mu udawanie, że jest zły. Rozbrojony jej zaufaniem nie mógł oderwać wzroku od jej oczu. Czerwień krwi, esencja życia.
- To może ukaraj mnie… - udała zastanowienie i jak dziecko wsadziła sobie palec w usta przygryzając go. Zgniły Chłopiec próbował nie zwracać uwagi na otwarte usta.
- Może ukaraj mnie jeszcze jednym skaraniem Bożym?
- O nie, ty chyba zwariowałaś! I tak nie możemy spać po nocach!
- Bo uparłeś się, że nie potrzebujemy nianiek i wszystko przy Nadielu robimy sami! – odparła z dziecięcą żywotnością. Zgniły Chłopiec zakrył jej usta swoimi, nie mogąc dłużej wytrzymać.
Jakoś w rok potem przyszło na świat drugie dziecko, Lilo.

***

Kiedy Gabriel wparował do salonu, w którym siedzieli już Razjel, Michał i Rafał, nie można było nie zauważyć, że porusza się jak drapieżnik.
- Wiesz, jest taki ziemski film. Przyczajony tygrys, ukryty smok – powiedział Razjel.
- A ja którym mam być? – spytał Gabriel jednocześnie rozglądając się za papierami, które miał koniecznie zobaczyć.
- Obydwoma – stwierdził spokojnie Pan Tajemnic podając Gabrielowi listy od wkurzonych Cnót.
Gabriel wczytał się zachłannie. Wydawał się ledwo na nich koncentrować. Michał i Razjel wymienili spojrzenia. Nie dało się ukryć, że jeśli Gabriel był wcześniej groźny, to teraz brakuje określeń.
Żywszy, agresywniejszy… radośniejszy, oceniał Razjel zmiany. Nie miał pojęcia jak głupia potyczka z wyższym chórem mogła tak radować archanioła, ale na to wyglądało. Gabriel lubił wyzwania.
- Nieee… No przecież oni są śmieszni, mamy im oddać pieniądze za to, że oni sobie zrobili kuku w przepisie na temat podatku od majątków? – Gabriel był wyraźnie ubawiony.
- Wiesz, niby mają podstawy – rzucił Razjel kompletnie nie myśląc o tym, o czym mówił.
- No, napiszmy do nich, że bujać to my, a nie nas i że za swoje błędy sami zapłacą! – Michael potrząsnął ryżą czupryną, jakby problem był rozwiązany.
Gabriel uśmiechnął się do niego w nagłym przebłysku łączącej ich więzi. W chwili obecnej miał takie samo podejście do tej sprawy. Wiedział jednak, że nie można tego tak załatwić.
- Jak dokładnie oni sformułowali ten przepis? – spytał nagle skupiony.
- Każdy o przychodzie rocznym przekraczającym sto tysięcy drachm musi odprowadzać do skarbu Królestwa Niebieskiego siedemnaście procent rocznego przychodu – przeczytał Razjel.
- No i gites, jak ktoś tyle zarabia, to mu raczej nie ubędzie… - skomentował Gabryś unosząc brew. Sam tyle pewnie dostawał, czego nigdy nawet nie policzył i wiedział, że raczej by mu nie ubyło.
- Z założenia przepis skierowany był jako cios w kierunku niższych chórów, które się dorobiły na wojaczce albo w innych interesach. Problem w tym, że niektórzy sami tyle zarabiają.
- No i przeforsowali tę ustawę, podpisałem im ją, a teraz chcą ją odwołać? – spytał Gabryś z niedowierzaniem.
- Dokładnie. Bo wiedzieli, że jak to pójdzie do skarbu, będą mogli szantażować cię dowodem, że masz pieniądze, żebyś im dał na te ich paradki, dodatki i apartamenty…
- Phi! Głupie buce – ocenił Regent i wydawało się, że sprawa została zamknięta. Gabriel zgody na cofnięcie ustawy nie wyrażał. Razjel westchnął i już chciał przejść do następnych spraw, kiedy Gabrielowi rozjarzyły się oczy i wykrzyknął:
- Okej! Cofniemy im to pod warunkiem, że Filary Sprawiedliwości włączą do składu sędziowskiego osoby, które sami im wybierzemy! – krzyknął triumfalnie.
- Gabrielu… - zaczął milczący dotąd Rafael – To nie jest czysta zagrywka.
- Legalna też nie – zgodził się radośnie Gabriel. – Ale kto powiedział, że będzie ładnie…?
Michał pokiwał głową z uznaniem.
- A tak dostaną pieniądze, ale jaki będziemy mieć wpływ na wyroki! – rozmarzył się.
- Kozakujesz, to dopiero plany – ocenił Razjel. – Kto powiedział, że się zgodzą?
- Zgodzą, zgodzą – stwierdził Lucyfer wchodząc do salonu niezaproszony. Za nim szli Asmodeusz, Belial i Azazel.
- A wy tu co? Niezaproszeni?
- A wina się napić na cudzy rachunek – wzruszył ramionami Asmodeusz.
- A, a to zawsze dobry pomysł – zgodził się Gabriel i ku zdziwieniu wszystkich, uprzejmie skinął ręką na służbę.
Mroczni rozsiedli się jak u siebie.
- Poza tym wywiad doniósł, że Azbuga ma kochankę, młodziutką anielicę, której nie pyta o zdanie, czy chce być jego kochanką – oznajmił Lucyfer z szerokim uśmiechem.
Gabriel się skrzywił.
- Zawsze można go zaszantażować – dopowiedział Asmodeusz i przyjął kielich wina z rąk młodego anioła.
Gabriel spojrzał na niego przelotnie i usiłował myśleć o kochance Azbugi, a nie o tym, co by zrobił Asmodeusz, gdyby dowiedział się, kto jest jego kochanką.
Pieprzę twoją córkę. Nie złość się, ja ją kocham.
Cieszył się niezmiernie, że kiedy to zdanie pojawiło się w jego myślach, nie pił niczego. Niechybnie opryskałby winem i archaniołów i Mrocznych.
- No, panowie, zboże jest, ludu wam w zimę nie wymrze, o co chodzi z tymi diamentami? – spytał Gabriel zacierając ręce.
- To moje kopalnie. Moje straty – oznajmił zimno Azazel.
- Taak? Ale Lucyfer dostaje swój procencik?
Pan Piekła uśmiechnął się łobuzersko.
- No ba.
Azazel uśmiechnął się kącikiem ust słysząc poufałe stwierdzenie.
- Nie taki mały procencik, ale i tak nie mówi nam to, kto kradnie, a wiemy, że to jakiś były żołnierz spod legii Falega – oznajmił Belial.
- Mmm – Razjel przełknął wino – to i tak jesteście nieźle poinformowani, tego nie wiedzieliśmy.
- Kogo obchodzą jakieś diamenty?! – zawołał nagle Rafał. – Brakuje medyków i pieniędzy na renty dla emerytowanych żołnierzy, a poza tym…
Rozmowa toczyła się dalej, z polityki i rozwiązywania nawzajem swoich problemów przeszli wkrótce na luźniejsze tematy i popijając wino siedzieli niemal bez niewidocznej linii oddzielającej Upadłych od Świetlistych. Tyle lat współpracy zrobiło swoje, może nie byli przyjaciółmi, ale znowu byli znajomymi.
Gabriel patrzył na Zgniłego Chłopca i ilekroć złapał spojrzenie fioletowych oczu przechodził go dreszcz. Ich spojrzenie tak bardzo różniło się od spojrzenia jego córki, ciepłego, niewinnego, pełnego tajemnic. Lilo w tym ostatnim szczególe przypominała swoją matkę.
Gabriel za bardzo przeżywał własną miłość by mieć jakiekolwiek wyrzuty wobec Mrocznego. Jednak wytłumione uczucie zdrady paliło go z podświadomości do żywego. Nie chciał nawet myśleć, co by się stało, gdyby skandal wyszedł na jaw. Choć gdyby po Królestwie huknęła wieść o tym, że Regent pieprzy córkę Asmodeusza, i tak miałby dokładnie dwie sekundy na pożegnanie się z Szóstym i jakimkolwiek innym niebem.
Pytanie, gdzie Asmodeusz by go nie dopadł pozostawało na razie bez odpowiedzi.
Pytanie, jak Lilo odczuwała ciężar tajemnicy, także.
Nagle do Gabriela dotarło, że nigdy nie spytał jej, co ona zrobi, jak się wyda. Może dlatego, że gdyby odpowiedziała nie wiedziałby, jakim wyznaniem się jej odwzajemnić. Nie wiedział ani co powiedziałby aniołom, które przez lata nieobecności Pana nauczył się uważać za swój lud, ani co powiedziałby mężczyźnie, który był ojcem jego ukochanej i tyle lat odwalał wspaniałą robotę dla koalicji, Otchłani, pośrednio dla Królestwa.
Gabriel nigdy nie miał zapomnieć, jak Asmodeusz zaprosił ich nie do burdelu, lecz do domu, a w trakcie spotkania do eleganckiego salonu wbiegła maleńka Lilo.
Jej jasne skrzydełka, miks skrzydeł mamy i taty, ciągnęły końcówkami po podłodze, ponieważ nie miała jeszcze siły ich cały czas unosić.
Wbiegłszy przed oczy polityków stanęła i wpatrzyła się w nich wielkimi, dziecięcymi oczami.
Brzuszek miała wypięty, paluszek w ustach. Po chwili wnikliwej obserwacji wyjęła palec z buzi i zaptała:
- Tato! Czy to są archaniołowie?! – padło pytanie w stronę Asmodeusza, ale patrzyła tylko na siedzącego naprzeciwko niej Gabriela.
A on nigdy nie widział bardziej anielskiego dziecka.
***
Nigdy nie widział brudniejszego dziecka.
Mogła mieć może pięć lat, ale coś w jej oczach mówiło mu, że jest od niego starsza o tysiąclecia.
Stała przed nim, władcą Otchłani, na progu sypiącej się chaty ulokowanej na obrzeżach Limbo i patrzyła nieufnie. Spojrzenie czerwonych oczu zadawało mu pytania o naturę wszechświata, kolor gwiazd i, nie wiedzieć czemu, dobry opis smaku truskawek.
Mimo mądrości czerwonych ślepek, kiedy zdecydowała się odezwać, pytanie było więcej niż proste:
- Masz może chleb?
Podszedł bliżej i klęknął na jedno kolano w bezpiecznej odległości od niej. Nie myślał o tym, że pobrudzi czarne, eleganckie spodnie.
- Nie, nie mam – odpowiedział wprost, a dziewczynka zamyśliła się.
- Szkoda – oceniła krótko i nadal stała patrząc na niego.
- Gdzie twoja mama? – napchał ton głosu taką neutralnością, aż wypowiedziane zdanie zabrzmiało sztucznie, zawisło między nimi.
- W domu – wzruszyła ramionami dziewczynka i przechyliła główkę, by lepiej mu się przyjrzeć. - Masz ładne skrzydła – oznajmiła po długim namyśle głębokim głosem, jaki zdarza się dzieciom.
- Twoje także są niczego sobie.
Skrzydła Lucyfera pozostały pierzaste, tylko zszarzały z wiekiem nabierając intensywnie stalowej barwy z przebłyskiem błękitu.
- Jak masz na imię? – spytał.
- Neha – odparła dziewczynka.

Neha, powtórzył w myślach. Coś było w tym imieniu ciężkiego, ale i prostego. Dwie sylaby czystego znaczenia.
Neha znaczy miłość w indyjskim, przypomniał sobie nagle ziemskie języki Lucyfer. Neha znaczy miłość, albo deszcz, zależy jak patrzeć na sanskryt. Aż otworzył ze zdumienia usta.
Dziewczynka miała na imię Miłość. Jej matka musiała nadać jej imię przez kompletny przypadek, pewnie spodobała jej się zbitka dwóch słów. Poza tym to brzmi jak imię dla wieśniaczki albo nazwa ciężkiej choroby. Kto normalny w Otchłani nazwałby dziecko Neha?
Jego zamyślenie przerwała wychudła postać nagle wychodząca z chaty. W przeciwieństwie do córki, matka ubrana była pięknie. Długa suknia, kolczyki, brązowe loki. Jej urodę psuł fakt, że połowę twarzy miała we krwi i fakt, że zgięta w pół trzymała się za brzuch.
Jak tylko wypadła za próg chaty, zwymiotowała obficie gdzieś tuż obok córki.
Kiedy torsje przestały wstrząsać jej ciałem, otarła usta dłonią i wyprostowała się. Na widok Lucyfera przybrała uśmiech, który w jej mniemaniu miał być zachęcający.
- Witaj – puściła do niego oczko.
- Zabieram ją – oświadczył Władca Otchłani biorąc dziewczynę na ręcę. Nie wyrywała się, tylko wpatrzyła w matkę.
- Mamo?
- Zapłać mi za nią – powiedziała ladacznica. Pan Otchłani bezwiednie rozłożył skrzydła w ślepej agresji. Ostrożnie postawił dziecko na ziemi.
W oczach kobiety nie było niczego. O ile zwykła dziwka powinna paść na kolana, ona nie bała się niczego.
- Zapłać mi za nią, to dam ci spokój. Jesteś panem Otchłani, ciesz się, że nie żądam pieniędzy regularnie.
Lucyfer nie strzelił kobiety w twarz tylko dlatego, że Neha patrzyła.
- Mamo? Co się dzieje?
Kobieta po raz pierwszy od wyjścia z chaty popatrzyła na córkę. Jej spojrzenie było dziwne. Ani czułe, ani agresywne. Jakby widziała posłusznego psa, co oznaczało, że wszystko jest na swoim miejscu.
- Chcesz iść z tym panem?
- Nie! – zaprotestowała Neha i pobiegła wtulić głowę w uda matki. Ta odsunęła ją.
- Pójdziesz, pójdziesz.
- Tak łatwo się jej pozbywasz? – wysyczał cicho Lucyfer.
- Bachor to ciężar. Zwłaszcza taki bachor.
Władca Otchłani podniósł dziewczynkę, która nagle zaczęła płakać.
Kiedy przycisnął ją mocniej, poczuł smród od dawna niemytego ciała. Dziewczynka śmierdziała. Lucyfer zamarł w odruchu odsunięcia od siebie małego ciałka. Nie powinien jej odpychać. Ale z bliska smród był nie do wytrzymania.
- Dostaniesz pieniądze – oznajmił i odwrócił się.
Neha wyrywała się z jego objęć w kierunku stojącej na progu, obojętnej matki.
Kiedy byli już daleko, Galena poszła zmyć krew z twarzy, a następnie opuścić ruderę ostatniego kochanka. Tym razem ciężar córki, której ani nie umiała kochać, ani nienawidzić, nie obciążał już jej barków.
***

Dywan przeniósł ją do Pandemonium.
Lucyfer nie był tam, gdzie się go spodziewała. Zamiast na Czarnym Tronie, niech szlag trafi tę nazwę, siedział w swoim gabinecie i udawał, że politykuje.
A tak naprawdę pisał.
Neha bezwiednie rozpromieniła się na jego widok.
- Cześć, maleńka – powitał ją poufale Pan Otchłani i jego oczy zabłyszczały. Po tylu latach nadal byli sobą nawzajem zachwyceni.
- Co piszesz? – spytała rozsiadając się wygodnie na krześle naprzeciwko niego.
- Aaa… takie tam… raporty.
- I to dlatego masz wyraz twarzy pisarza w mękach twórczych? – spytała niewinnie.
Lucyfer spojrzał na nią spode łba, ale z uśmiechem.
- Takie małe wierszyki…
- Pokaż – wyciągnęła rękę. Władca Otchłani westchnął jak ktoś pokonany po długiej batalii i podał jej pergamin.
- Ciemność – szepczą pióra – to tylko zmiana dźwięku./ Pasuje do kształtu ciała, kiedy w nią spadasz. / A spadając jesteś w Jego ręku.
Lucyfer zakrył twarz dłońmi słysząc własne wypociny.
- Kiedy tego słucham, to jest dużo gorsze, niż kiedy to piszę – wyjęczał.
- Zawsze tak jest – uśmiechnęła się Neha oddając mu pergamin.
- Co tam? - spytał rytualnie i odchylił się na krześle splatając dłonie.
- Wszystko w porządku – skłamała Neha z szerokim, pięknym uśmiechem kobiety, która miała całe lata, by nauczyć się kłamać. Uśmiech wyszedł tak prawdziwie dlatego, że odpowiadając na pytanie nie myślała o problemach, tylko o tym, jak strasznie kocha tego jasnowłosego mężczyznę.
- A u ciebie? – Lucyfer skrzywił się na to pytanie, jakby kazała mu zjeść cytrynę.
- Weź. Nadal są problemy z tym przemytem w Limbo, i nadal nie wiemy, kto za nimi stoi.
Ktoś przemycał do Limbo czarne diamenty, wydobywane tylko w kilku kopalniach w Otchłani. Za jeden taki, nawet mały i ze skazą, można było sobie kupić miasteczko. Bo zanim się trafiło na choćby jeden, trzeba było przekopać tony kamienia. Proceder należało ukrócić, bo kradzież mocno nadszarpywała budżet.
Neha mimowolnie zacisnęła palce, aż zbielały jej kostki. Serdeczny palec prawej ręki był ozdobiony właśnie takim diamentem – obydwoje z Asmodeuszem nie nosili obrączek, tylko ona pierścionek zaręczynowy. To była jej decyzja. Nie chciała, by żadne z nich czuło się związane małżeństwem. Ono miało ich uwalniać, nie wiązać.
- A kiedy następne spotkanie koalicji? – spytała specjalnie dla niego modulując głos w najczulszy z możliwych. I nie kosztowało ją to wiele.
- Kiedy panowie archaniołowie znajdą czas – oznajmił Lucyfer i przeciągnął się. – Ostatnio ponoć wszyscy poza Michałem są niebywale zajęci.
Neha uśmiechnęła się. Miała wrażenie, że kilka minut, które spędziła w gabinecie demona przywróciły jej jakąś część światła. W końcu je niósł.
Rozmawiali jeszcze chwilę, kiedy Neha postanowiła uciec na Ziemię. Na parę godzin, jak zawsze robiła, kiedy potrzebowała pomyśleć.
Pożegnali się, trzymała już dłoń na klamce, kiedy zatrzymał ją głos byłego archanioła.
- Neha?
- Tak?
- Kocham cię, maleńka.
Uśmiechnęła się, jakby czerwone wargi były cięciem sztyletu na twarzy i zanim zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć uciekła, by się nie rozpłakać od nadmiaru niewypowiedzianych słów.

***

Razjel kołysał się denerwująco w rytm stąpnięć Kobalta. Wracał do domu po męczącym spotkaniu z Cnotami. Słońce odbijało się od półszlachetnych kamieni bruku, a on po raz kolejny pomyślał niejasno o tym, że jest coś dziwacznego w tym, że on sobie tu stąpa po ametystach, a w Limbo dzieci umierają z głodu. Pan Tajemnic był zmęczony, skojarzenia przepływały przez jego umysł gładko, nie zostawiając po sobie żadnych jaskrawych śladów. Myślał o błysku złota na kopułach pałaców Hajot, a po chwili o znalezionym ostatnio w najświeższych monetach z niebiańskiej mennicy ołowiu.
Złoto. Złotowłosa. Lilo, córka Asmodeusza.
Widzieli dorastanie dzieci Mrocznych, dzieci koalicji. Naprawdę ciężko było potem myśleć źle któremukolwiek z archaniołów na temat Asmodeusza, który jedno ze spotkań spędził ze swoją maleńką córeczką na kolanach i żoną siedzącą obok, promienną i bezkonfliktową.
Rozszerzenie koalicji na bardziej osobiste dla możnych terytoria spowodowało wykruszenie się części koalicjantów. Albo może, myślał Razjel, po prostu przyjaźń.
Bo Tammuz, Mefistofeles, Uriel, Belzebub i Fanuel nadal mogli przychodzić na spotkania koalicji, ale nie zjawiali się na wszyskich. I nic dziwnego. Część z nich to zwyczajne popijawy. Razjel musiał przyznać, że popijawy kulturalne, ale jednak siedzieli, pili jakiś dobry alkohol i mieszali politykę z wtrącanymi mimochodem pytaniami, jak tam dzieci.
Ale to nie odbierało im męskości. Nikomu nie ubyło męskości od tego, że nagle jego świat zwiększył się o kilka osób. Najlepszym przykładem był tu Lucyfer, wyznaczony do opieki nad Nehą. Kiedy się pojawiła coś się w nim zmieniło, wyostrzył się jako polityk, choć nie było nic ostrego w mówieniu do kilkuletniej dziewczynki głosem zapełnionym czułością, że znajdziemy twojego misia, nie bój się, miś na pewno tylko się schował, dla żartu, ale zaraz się odnajdzie.
Razjel pamiętał to, jak nagle zaostrzone zostały kary, procedury ściągania podatków z Mrocznych. Jak nagle Lucyfer zajął się gospodarką piekła nie dbając o możnych, tylko o najniższą warstwę. W czasach nie tyle nadwyżek budżetowych, ile po prostu kiedy były jakiekolwiek pieniądze ponad ten dół finansowy zawsze obecny w Głębi, Lucyfer przeznaczał szekle i drachmy na dodatki dla rolników. Głębia nadal miała problemy, ale o wiele mniejsze niż dawniej.
Tygrysie oko, ametysty, malachit, jaspis, lapis lazuli, kwarc... myślał Razjel tępo wpatrując się w bruk pod kopytami Kobalta.
Rubiny, pomyślał. Ale to już był kamień szlachetny.

***

Zachodzące słońce wpadało do gabinetu Gabriela bezlitośnie pokazując od jak dawna nie wycierano w nim kurzu. Drobinki unosiły się w powietrzu udając złoto, pokazując delikatne ruchy powietrza.
Nie widział Lilo od kilku nocy. Nie odczuwał jakiegoś wyraźnego braku, a przynamniej nie łączył go z nią. Czuł tylko podenerwowanie, ukrytą agresję potrzebującą wyzwalacza. Ale nie podejrzewał w sumie, że to brak kochanki tak na niego działa.
Nie mogli się spotykać za często, przyłapano by ich. Gabriel wiedział, że zobaczą się niedługo i to musiało mu starczyć.
Porządkował papiery na biurku, jakąś częścią umysłu zastanawiając się, czy może już na dzisiaj skończyć i wpaść do Razjela, czy też może jest jeszcze jedna, nie cierpiąca zwłoki sprawa, którą musi się zająć. Jeszcze coś innego w nim obserwowało powolny taniec drobinek kurzu w powietrzu.
Nagle zastygł z listami, raportami i dokumentami w dłoniach. Myślał.
Odezwij się do niej.
Postanowił skończyć na dzisiaj z pracą i udać się do Razjela. Zostawił papiery i wyszedł do przyjaciela.
Nie odezwał się.

***
Życie na Ziemi w roku 2057 wiele wymagało od ludzi. Przede wszystkim doskonałej orientacji politycznej w odróżnianiu mediów już zarażonych propagandą od tych, które w tłumie poprawnych politycznie informacji przemycały jeszcze ziarenka prawdziwych wydarzeń. Ważne były też pieniądze. A najlepiej jak najwięcej pieniędzy, bo za nie można było sobie kupić pozwolenia, wejściówki i nie bycie tak często obserwowanym przez kamery w krajach „demokratycznie zaawansowanych”. Wielki Brat patrzył. Wszędzie. Tam też.
Ale w sumie najbardziej liczyło się to, by nie urodzić się w jednej ze stref wojen. Tam nie było niemal szans na społeczny awans. Jeśli ktoś urodził się w slumsach, to w nich żył i umierał. Ale slumsy były biedną, brudną i ciężką enklawą wolności słowa. Wielu „bogaczy” migrowało z bogatych terenów lub krajów do obszarów biedniejszych za cenę innego politycznego otoczenia. Nie wszyscy przeżywali, ale część próbowała stworzyć lepszy świat tam, gdzie było najtrudniej.
Krótko: zamieszczone wszędzie tabliczki: „Prosimy, uważaj na siebie przy przechodzeniu przez jezdnię.” „Alkohol szkodzi zdrowiu.” „Dla zdrowia i urody śpij co najmniej osiem godzin dziennie” może i da się po pewnym czasie ignorować, ale co wrażliwsi dostawali amoku. I przenosili się do slumsów, na których rządziła ulica. A ona nie kazała nikomu spać osiem godzin dziennie dla zdrowia i urody.
Długotrwałe niszczenie Ziemi i skażenie spowodowało modę na unikanie wszelkich opadów atmosferycznych. Krążyła wieść, że jeśli „radioaktywny deszcz” nie wypali dziur w głowie, to na pewno zabrudzi skutecznie włosy i ubranie. A kto by chciał wychodzić z domu po to, by za chwilę do niego wracać pod prysznic? Powstawały specjalne parasolki, płaszcze i buty, by można było przemieszczać się po gęsto zaludnionych miastach pomimo deszczu.
Dlatego chwilowo ulice opustoszały. Srebrne krople spadały uczciwie na dachy wielkich wieżowców i na wymalowane trwałą farbą przejścia dla pieszych wciskając się wszędzie, gdzie tylko mogły mieć dostęp. Gdzieniegdzie pod daszkami pracownicy fizyczni stali w strefach dla palących paląc papierosa z filtrem dłuższym niż sam tytoń. Tytoń drogi jak cholera.
Nehę zawsze to ujmowało w ludziach. Wiedziała, że najtrudniej papierosy dostać właśnie najbiedniejszej warstwie pracowniczej z kelnerami na czele, a mimo to ogromną część zarobków wydawali na swój nałóg.
Ona nie bała się „radioaktywnego deszczu”. Szła przed siebie całkowicie mokra, a krople oznaczały granice jej ciała. Było jej trochę zimno, ale głównie czuła się wolna. Słyszała w Otchłani własne dzieci, podłączona do nich energetyczną linią pulsującą jak tętno jej własnego serca, ale nie miała go teraz, żeby się nimi zająć. Musiała być sama. Moknąć chodząc w deszczu tak długo, aż poczuje, jak deszcz zgasił w niej ten ogień.
Ogień palącego upokorzenia.
Było, musiało być, poniżej jej godności, proszenie o uwagę. Wiedziała, że związki potrafią psuć się tylko z powodu braku komunikacji. Więc przychodziła i czekała na moment, kiedy on będzie się mógł na niej skoncentrować. Nie mógł. Ojej.


Asmodeuszu, porozmawiaj ze mną – wparowała do gabinetu.
Dym, zapach dobrego koniaku i drogich perfum na rozgrzanych ciałach. Mroczni się relaksowali. Szczęśliwie, jej własny mąż relaksował się bez kobiety na kolanach.
Ani pomiędzy nimi.
Przechwyciła spojrzenie oszołamiająco pięknej jasnowłosej Mrocznej siedzącej przy Azazelu. Suknia na jej ciele, czerwono-czarna, była jak namalowana. Oczy, mocno podkreślone ciemnymi cieniami wydawały się przepastne i zachęcające.
Czy już to straciłam? Neha nie mogła nie czuć strasznych pytań. Czy już jestem żoną wyciągającą męża z posiedzenia z kolegami? Czy ja już nie jestem piękna, bo jestem...
No, cały czas ja?
Planowała wparować do pięknego salonu i choćby wrzaskiem wyciągnąć Asmodeusza na rozmowę. Nigdy tego nie zrobiła wcześniej. Nigdy wcześniej nie musiała zabiegać o jego zainteresowanie tak desperacko.
Bo on nigdy nie ignorował jej tak mocno.
Ale kiedy weszła do pomieszczenia wypełnionego dymem i pięknem – piękne kobiety, cudowne obrazy, cudowna sztuka – nie mogła już tego odegrać.
Jak widzisz, kochanie, jestem zajęty.
Poczucie obcości we własnym ciele. Kochanie. Neha niemal czuła jak coś obrzydliwego i oślizłego w niej porusza się na to słowo i pragnie tylko niszczyć.
Westchnęła. Doświadczyła nagle ogromnego dualizmu samej siebie. Z jednej strony pragnęła odpowiedzieć: „Wiem, ale jesteś mi potrzebny mimo wszystko”. A z drugiej miała ochotę porwać z tacy przechodzącej właśnie dżinnii kieliszek drogiego wina i rzucić nim o ziemię.
Widziała to. Jak drogocenna porcelana rozbija się w szklanym jęku, czerwone wino rozlewa się na marmurową podłogę, plami perski dywan i może sukienkę jednej z boskich kurtyzan. Goście milkną. Na ich twarzach maluje się szok. „Żona Zgniłego Chłopca zwariowała. Kobiety tak mają.”
Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Skamieniała.
Patrzyła. Stała przed wszystkimi i spokojnie patrzyła. Nie zwracali na nią wielkiej uwagi. Asmodeusz po udzieleniu jej odpowiedzi, że jest zajęty, zaśmiał się słysząc coś, co opowiadał mu Tammuz, zapewne jakąś anegdotkę na temat wyższych sfer Otchłani.
Czas rozciągnął się jak guma. Neha widziała wszystko i nic.
Nikt nie widział jej.

***
Radioaktywny deszcz mieszał się ze łzami, więc mogła sobie udawać, że wcale nie płacze. Szła przed siebie.

Próbowała. Zaczepiała, przychodziła, próbowała subtelnie i całkiem wprost sprawić, by mąż zwrócił na nią uwagę. Jej słowa, że czuje się ostatnio nieco zignorowana, zbywał twierdzeniem, że to tylko taki ciężki moment, potem już będzie lepiej. Nie sypiali we wspólnych sypialniach – i to był jej pomysł, bo nie chciała, by się sobie znudzili. Mieli natomiast jedną sypialnię dla niej, jedną dla niego, i jedną wspólną. I kiedy chcieli spotkać to drugie, kładli się w tej wspólnej.
Zabawne. Były czasy, kiedy niemal z niej nie wychodzili.
Neha po kilku nieprzespanych we „wspólnym łóżku” samotnych nocach dostała szału. Zdesperowana wpadła mu na naradę Mrocznych, poczekała, aż skończy, po czym usiadła mężowi na kolanach i pocałowała go. Mocno. Namiętnie. Żeby sobie przypomniał.
Oddał jej pocałunek. Nie wierzyła niemal w to uczucie ulgi, że jednak, jednak jej jeszcze pragnie.
Smakował gorzko, papierosem, którego przed chwilą palił. Po chwili odsunął delikatnie twarz i popatrzył jej w oczy tym niewidzącym niczego wzrokiem, pobłażliwa czułość, szklana tafla pomiędzy nimi.
Wieczorem, dobrze? Teraz nie mam ochoty po tym spotkaniu...
Nic się w niej nie złamało. Nie zaczęła płakać, nie krzyknęła.
Pokiwała grzecznie głową nie zmieniając pełnego ciepła wyrazu twarzy. Wieczorem.
Tylko poczuła, jak coś w niej zaczyna płonąć, mogła niemal zobaczyć jak płomień przechodzi przez jej skórę.

Deszcz to gasił. Neha szła przed siebie, przecznica za przecznicą, aleja za aleją. Musiała wreszcie przystanąć na przejściu dla pieszych. Stanie w miejscu dłuższą chwilę sprawiło, że przestało jej być tak ciepło od marszu. Zimny wiatr przeszywał na wskroś. Krople spadały, a Neha zadygotała w podmuchach.
Nie zauważyła, że stoi obok niej jakiś mężczyzna, dopóki nie podszedł bliżej i nie ustawił nad jej głową własnej parasolki.
Zimno pani - wytłumaczył się wzruszając ramionami.
Neha spojrzała na niego jakby był pierwszym człowiekiem, którego widziała w życiu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NightFury
anioł stróż


Dołączył: 06 Lip 2015
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Pon 21:41, 13 Lip 2015    Temat postu:

Trochę długie,ale przyjemnie się czyta Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum .:: SATOR ::. Strona Główna -> Fan fiction i fan art / Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin