Forum .:: SATOR ::. Strona Główna

.:: SATOR ::.
Forum fanklubu serii anielskiej Mai Lidii Kossakowskiej
 

Świt

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum .:: SATOR ::. Strona Główna -> Fan fiction i fan art / Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lukseja
Eon


Dołączył: 20 Cze 2009
Posty: 1195
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:11, 24 Kwi 2010    Temat postu: Świt

Świt

Ciężko zawsze zdecydować, co jest najgorsze. Jest ochota, by zacząć zdanie od słów „najgorsze jest to…” i pisać o tym, co aktualnie dręczy.
Jest taka ochota.
Ale kiedy tak naprawdę usiąść i się zastanowić, rzadko ulotna chwila obecna jest rzeczywiście tym, co jest najgorsze.
I Lucyfer właśnie tak myślał. W chwili obecnej nie sama chwila obecna była najgorsza.
Raczej coś innego.
Nie cały świat podzielał jego uczucia. On tu szalał, wariował, a spokojnie gdzieś tam ktoś piekł chleb, kwiatki kwitły, niebo było niebieskie i w ogóle. Jakby to nie miało znaczenia.
Teraz, kiedy już cała burza przeszła, czuł tylko kompletny brak realności sytuacji. Szok, dezorientację, podejrzewanie, że jednak coś tu nie gra.
Kiedy szaleństwo rąbie siekierą w drzwi, lepiej się mu poddać. Kiedy odchodzi, lepiej zaprzyjaźnić się z panem rozsądkiem.
Lepiej umieć przejść z jednego stanu w drugi. Bez etapów przejściowych.
Bez tego momentu, kiedy on siedział w czarnej, jeszcze pokrytej krwią zabitych zbroi. Twarz pokrywały smugi brudu zmieszanego z potem. Równie brudny był prowizoryczny bandaż na nodze, przez który powoli, acz systematycznie przesiąkała krew i ściekała po nogawicy tworząc małą kałużę przy stopie.
Siedział w luksusowym, pięknym pokoju i brudził dywan. Niebo za oknami było czerwone jak dojrzałe jabłka, z lekkim muśnięciem różu. A gdzieś tam wyżej niebo było błękitne i ptaki ćwierkały. A piekarze piekli chleb na dzień następny, zupełnie jakby…
…jakby co, nowy Władco Piekieł? – spytał szyderczy głos w jego głowie.
Jakby poprzednie się nie wydarzyły.
~*~
Skąd tyle krwi w żywych istotach? – to pytanie zawsze pojawiało się na bitwach w umysłach żołnierzy. Było mniej więcej tak oryginalne jak zastanawianie się, co z nagością podczas seksu przez dziewice. I tyle samo miało sensu.
No, jak to skąd. Z żył. Które przed chwilą przeciąłeś. Bez sensu. Tylko dlatego, że on stał po przeciwnej stronie. Tylko dlatego, że jeśli on nie zabije ciebie, to ty zabijesz jego.
Bitwa ciągnęła się już kolejny dzień. Końca nie było widać. Armia Królestwa z Michałem na czele była wyjątkowo mężna: walczono dosłownie o każdy dom kolejnych Kręgów Królestwa, każdą piędź ziemi. Jednak armii nowo – mianowanych Mrocznych też nie dawało się nic zarzucić. Emanujący nową, dziwną energią starzy przyjaciele byli nowymi wrogami. Ich furia, w całości oparta na szaleńczym gniewie straceńców, wydawała się nie przejmować ani śmiercią, ani życiem.
Co się stanie, kiedy stracisz wszystko?
Okaże się, że jeszcze wiele możesz stracić, ale nie wiedziałeś po prostu o tym.
Pomimo kompletnego zaskoczenia sytuacją dowódcy obydwu armii radzili sobie świetnie. Michał, nowy Wódz Zastępów, mimo dziwnego ognia w oczach, który zapłonął w nich jakoś na początku tych wydarzeń, doskonale planował kolejne ataki, organizował legiony i po prostu dowodził.
Dowodził. Największą bitwą, która od czasów powstania świata miała w nim miejsce.
Mefistofeles był dla niego dobrym przeciwnikiem. Nowi Mroczni byli oszołomieni, pełni gniewu, żalu, lub cynizmu, ciężko było nimi organizować. Ale mimo to, jedna trzecia najprzedniejszych niegdyś Świetlistych nadal była trudna do pokonania.
Lucyfer, nowy Władca Piekieł, nie dowodził swoimi nowymi poddanymi, niezdolny do takiej organizacji, ale walczył w bitwie.
Walczył jak oszalały. Pod jego ciosami padał szereg skrzydlatych za szeregiem.
Walczył jak maszyna do zabijania. Nie patrzył nawet, kogo zabija, aniołowie i demony były dla niego identyczne.
Walczył, jakby jutro miało nie nadejść.
A to, dlatego, że już nie nadeszło.
Od jakiegoś czasu nie było „teraz”. Było słowo „wtedy”.
Wtedy, kiedy zorganizował Bunt.
Kiedy przez kilka tygodni, dzień po dniu, uzbierał zwyczajnie grupę popierających go Świetlistych i zaczęli walczyć. Niewielki protest nie mógł jednak przerodzić się w regularną wojnę bez powodu.
Powód był jednak jasny.
Kiedy zgromadzeni w Czwartym Niebie aniołowie usłyszeli głos Jasności wyklinającej swego pierwszego syna, dla wszystkich stało się jasne, że to już nie jest dla nich Wódz Zastępów. Nowym Wodzem Zastępów jest Michał.
Obecny tu Lucyfer to zdrajca i buntownik.
Piekło wybuchło w samym środku Nieba. Demonami stali się sami aniołowie.
Nie było już braci, byli żołnierze. Walczący po jednej, albo po drugiej stronie. Obydwie strony miały idee. Jedna idea głosiła, że porządek ustanowiony przed wiekami przez Jasność jest nienaruszalny. Druga, że skrzydlaci są sobie równi.
Niepojętym sposobem to był powód do przelania krwi.
~*~
Ale najgorsze miało jednak dopiero nadejść dla Władcy Piekieł. Pan go odrzucił.
Co mogło być od tego gorsze?
Władca Otchłani uśmiechnął się gorzko do swoich myśli. Nie zwracał uwagi na krew spływającą z ran, nie czuł w ogóle bólu.
Najgorsze było to przeżyć.
~*~
W pyle i smrodzie pola bitwy wszystko jest nierealne. Pewnie po to, żeby łatwiej było zabijać.
Dlatego widok czerwonej czupryny i chabrowych oczu nie był dla Lucyfera sygnałem, by nie wznosić miecza. Uniósł ramię i dopiero wtedy jego mózg krzyknął imię. Lucyfer opuścił ramię.
- Michale… - szepnął. I wtedy właśnie dotarło do niego wszystko, co się stało. Bunt, Upadek, strata, bitwa, śmierć, wstyd, rozpacz, koniec życia…
Twarz Lucyfera wykrzywił ból i pragnienie, kiedy upuścił miecz i wyciągnął dłonie do przyjaciela.
- Zrób to dla mnie, Michale…
Archanioł miał w oczach strach i zrozumienie. Strach, bo naprawdę rozumiał tę prośbę. Czy on pragnąłby czegoś innego? Przez chwilę patrzył, a potem uniósł miecz.
Na twarzy Lucyfera zagościł spokój i pogodzenie z faktami. Już nic nie miało go zaboleć.
Wtedy Michał opuścił ramię.
- Wybacz mi… nie mogę… - powiedział cicho, z rozpaczą.
Obrzucił Lucyfera spojrzeniem. Władca Otchłani nie miał żadnych poważniejszych ran.
Po chwili zastanowienia Michał ciął go precyzyjnie w poprzek uda.
~*~
I chciał dobrze, westchnął Lucyfer w myślach, przypominając sobie jak zaraz potem Michał krzyknął, że Władca Otchłani jest ranny, trzeba go zabrać z pola bitwy.
Sukinsyn.
Lucyfer miał teraz od cholery czasu, żeby myśleć. A popełnić samobójstwa jak histeryczna idiotka nie chciał. Miał tylko jedną taką okazję w całej bitwie. Okazję niewykorzystaną. Tym bardziej, że walki skończyły się zaraz potem.
Zwyciężyło Królestwo. Mroczni zmuszeni byli do życia na terenie Otchłani, skrawku przeznaczonym dla arystokracji piekielnej. Tam, gdzie panował do tej pory marazm i nijakość nadeszły nowe rządy. Rządy Głębian.
Co w praktyce oznaczało, że zamiast bić się po mordach z aniołami, teraz bił się po mordach politycznie ze starą arystokracją. Wspaniale.
Usłyszał cichutkie pukanie.
- Wejść – rzucił. Drzwi otworzyły się i do środka wsunął się służący.
- Panie – powiedział ze strachem – gość do ciebie.
- Niech wejdzie.
W oczach Razjela pod warstwą obojętności był lęk. I troska.
Lucyfer skrzywił się. Nie chciał litości, nie rozróżniał jej teraz od współczucia.
Ale opatrzyć się pozwolił.
Kiedy wylany na ranę specyfik dezynfekujący zapiekł go do żywego, odchylił głowę do tyłu.
Ból miał w sobie teraz coś przyjemnego. Przez chwilę widział przed oczami tylko gwiazdy, a one nie wiedziały o niczym.
Nie wiedziały, że teraz, kiedy on, Lucyfer, nowy Władca Otchłani, stanął przed perspektywą życia z dala od swojej ukochanej Jasności, gdzieś tam niebo nadal było błękitne.
~*~
Mimo wszystko trzeba było żyć dalej. Lucyfer nie chciał. W ogóle nie czuł nic. Wszystko było jak sen. Wstawał, ubierał się, mył, szedł zajmować się swym nowym krajem.
Który zaprawdę okazał się być dziką krainą. Wybuchały spiski na nową władzę, zawiązywały się ledwo legalne koalicje, magnaci łapali się za łby. Tak naprawdę cała wojna przeniosła się teraz do Otchłani i jasne było, że lata miną zanim sprawy w piekle się unormują.
Okazało się, że rządzenie państwem to robota papierkowa. Ślęczenie nad papierami, które mają jakieś tajemnicze, większe znaczenie. A dla niego wyglądały jak niezrozumiałe piktogramy. Ach, no tak, papierkowa robota i świetne zorientowanie w tym, co się naprawdę dzieje w państwie. Wywiad Azazela dwoił się i troił, to Lucyfer nie składał tych wszystkich donosów do kupy.
Jaka była różnica między snem, a jawą? Wszystko wyglądało nierealnie, nie działo się. Ból gojącej się rany na udzie ledwo do niego docierał, podobnie jak frustracja spowodowana nieudolnym kontrolowaniem nowego państwa. Wściekał się bardziej dla zasady, niż dlatego, że faktycznie był zdenerwowany. A może tak naprawdę był zniecierpliwiony tymi wszystkimi petentami, sprawami?
Nie wiedział. A może. Kogo to obchodziło.
Z każdej strony pucze, rozdzielanie terytoriów między Mrocznych, korupcja, słowem – jeden wielki burdel. A Lucyfer nagle musiał odkryć w sobie talent do tego, co było domeną Gabriela. Do polityki. Bez względu na to, jak bardzo ci wszyscy skłóceni Mroczni byli do siebie podobni, bez względu na to, jak identyczne wydawały mu się wszystkie ważne świstki papierów, ponoć każdy wyjątkowy i wymagający jego uwagi.
Którejś nocy dotarło do niego, że pod całą tą codziennością gdzieś zniknął jego ból.
Nie, nie zniknął. Ale rzadko się odzywał, zmienił się.
Stał się jak druga skóra, coś oczywistego i noszonego cały czas. Ciągła świadomość bólu w końcu zmieniła się w jego nieświadomość, ocienioną subtelną dezorientacją, która ciągle pytała:
To zdarzyło się naprawdę?
Choć budził się w Otchłani i żył jej polityką, nie docierało do niego, że nie jest już aniołem. Przestał mieć jakiekolwiek sny. Kiedy wreszcie kompletnie zmęczony padał do łóżka zasypiał natychmiast i spał bez snów. Cieszyło go. Nie chciał wiedzieć, jakie miałby koszmary.
Nie chciał w ogóle o tym myśleć.
W ogóle nie chciał o niczym poza polityką myśleć.
I tak by pewnie żył, nie myśląc o niczym, gdyby nie tamto spotkanie.
~*~
Obudzenie przyszło nagle, jak uderzenie obuchem w głowę.
Zielonowłosy mężczyzna z fioletowymi oczami miał o wiele zbyt dumną postawę jak na kogoś tak niskiego wzrostu.
Miał także piękne imię.
Asmodeusz.
To słowo miało w sobie dumę i własną przepowiednię.
Aeszma-Dewa. Gniewny demon.
A Lucyfera budziło w nim choćby to, czyim był synem.
Słyszał, że Samael dorobił się dziecka, które miał w kompletnym poważaniu. Jego dziki romans z Lilith miał owoc.
W jego myślach pojawiała się miniaturka Samaela, z jego rudymi włosami i czarnymi oczami matki, tak samo pełnymi kurestwa.
A przed nim stał drobny mężczyzna, epatujący dumą i honorem, które dobroczynnie dodawały mu kilka centymetrów wzrostu do nędznej postury.
Miał piękną twarz chłopca. Gładko sklepione czoło, drobny nos, wysokie kości policzkowe i odrobinę zaznaczony podbródek. Rysy były wyraziste, lecz nienachalne. Kobiety musiały wariować na jego punkcie.
W oczach miał kpinę. Nie kurestwo, lecz właśnie kpinę. I dumę. Tyle dumy, jakby urodził się biedny, a musiał pracować na swoje bogactwo.
Co mniej więcej tak się odbyło, z tego, co słyszał Lucyfer.
Młody Asmodeusz był odbijany jak piłeczka między komnatami matki, a ulicą.
Kiedy trochę dorósł, zaraz założył własny, mały lokalik. Skromny i kulturalny, ze starannie dobranymi dziewczętami. Żeby zaraz potem zarobić na następny. I kolejny. Tak stopniowo Asmodeusz wygryzał z przemysłu prostytucji stare wygi zajmując ich miejsce. Klienci chętnie przychodzili do niego, bo oferował nie tylko dziewczyny, lecz przede wszystkim spędzenie czasu w odprężający sposób. Z kogoś, kto był nikim, poza synem swoich rodziców, ten młody demon stawał się bossem przemysłu rozrywkowego piekła.
I robił to z wdziękiem.
Przyszedł na audiencję do Lucyfera nie tłumacząc powodów do spotkania, lecz jasne było, że Lucyfer wcześniej czy później będzie musiał się z nim zobaczyć, żeby ustalić ich wzajemne stosunki. Cholera wie, czy ten demon będzie z gatunku tych śliskich kretynów, którzy kłaniali się władcy i szli organizować wojenkę albo spisek. Mógł być z tego gatunku, albo z gatunku Mrocznych na tyle silnych i pewnych swojej pozycji, że nie musieli się kłaniać przed Lucyferem, ale nie musieli mu też szkodzić.
- Witam – rzucił Władca Otchłani i rzucił trzymane w dłoniach raporty dotyczące tegorocznych plonów na biurko. Wszystko wskazywało na to, że jeśli tym razem Lucyfer nie znajdzie sposobu na odebranie bogatszym zboża i przekazanie go biedniejszym tak, żeby nie wzniecić buntu, najbiedniejsi rolnicy piekła umrą z głodu.
Przyjął Asmodeusza w swoim prywatnym gabinecie, bo rzadko przyjmował kogokolwiek w Sali Tronowej Pandemonium, pałacu reprezentacyjnym. W Sali Tronowej mógł tylko siedzieć na swoim Tronie. A w gabinecie miał wszystkie papiery.
Do Asmodeusza odezwał się tonem rzeczowym. Nie miał zamiaru pozwolić, by wyprowadził go z równowagi jego rodowód.
- Witaj, Władco Otchłani – pochylił lekko głowę w jego stronę Asmodeusz zaczynając spokojnie. Lucyfer skinął mu głową. Miał nadzieję, że demon przejdzie od razu do rzeczy.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że największej warstwie Otchłani, czyli biedocie, wraz z nadejściem zimy grozi śmierć głodowa? – spytał demon konwersacyjnym tonem.
Lucyfer nie powstrzymał się i rzucił okiem na rozwalone na biurku papiery. Przeszedł do rzeczy chyba aż nazbyt szybko, pomyślał.
- Tak, jestem tego świadomy. A z czym do mnie przychodzisz? – spytał.
- Właśnie z tym. Czy masz jakiś pomysł jak ich ocalić bez wzniecania buntu wywołanego nieuzasadnionym zarekwirowaniem płodów rolnych bogatszej warstwy rolników?
Lucyfer odchylił się na krześle do tyłu i splótł dłonie w wieżyczkę.
- A co ty do tego masz? Z tego co wiem, nie pracujesz na roli i biedny nie jesteś, z głodu nie zdechniesz.
- Ale tobie może głowa spaść w końcu z karku, jak twoi poddani nie zaczną być zadowoleni z twoich rządów.
Czego jak czego, ale bezpośredniości nie można ci odmówić, pomyślał Lampka.
Zmrużył oczy.
- Przechodzisz od razu do rzeczy. Ale co masz z tego, że moja głowa utrzyma się na karku?
Tym razem to Asmodeusz zmrużył oczy. Przyciągnął sobie bogato zdobione krzesło i usiadł przed byłym archaniołem.
- Stabilność polityczną. Nie jesteś najlepiej zorganizowanym władcą świata, ale sporo z tych, którzy czyhają na twoje stanowisko byłoby znacznie gorszych. Nie zależy mi na burdelu poza moimi lokalami.
Lucyfer milczał, patrząc na demona.
- Wyjdź. I nie denerwuj mnie więcej.
Wiedział, że do geniuszu politycznego brakuje mu wiele, ale nie znosił, gdy ktoś mu o tym przypominał.
Asmodeusz się nie ruszył. Pochylił się w stronę Lucyfera.
- Przypomnij sobie spór terytorialny między Dantalionem, a Belialem. Belial nie daje się łatwo irytować, więc nawet się nie przejął gadkami Dantaliona, że jemu tamta ziemia należy się bardziej. Ale kiedy najechał jego ziemię i wyrżnął mu całą służbę i straż przyboczną, kiedy Belial pił w moim burdelu, ten ostro się wkurzył i odpowiedział adekwatnie do swoich uczuć. Walczyli ze sobą kilka miesięcy. Uspokoili się dopiero, kiedy nawarczałeś na nich, że to jakaś bzdura jest i że jak się nie uspokoją, zapamiętasz sobie ich konflikt. A można to było załatwić tą samą groźbą zanim się zaczęło.
Lucyfer pochylił się w stronę Zgniłego Chłopca. Przezwisko to Asmodeusz otrzymał ze względu na swój wygląd i zamiłowanie do wódki oraz kobiet. Widział teraz twarz demona z bardzo bliska. Asmodeusz był tak poważny, jakby nie miał w ogóle zamiaru zaszkodzić w jakikolwiek sposób Lucyferowi.
W niczym nie przypominał swojego ojca.
Nagłe wspomnienie rozdarło jego spokój jak kiepską tkaninę.
Samael był poważny, jakby w ogóle nie miał zamiaru zaszkodzić w jakikolwiek sposób Lucyferowi. Jego zielone oczy ze złotymi plamkami patrzyły z godnością i napięciem.
- Wiesz przecież, że to jest nieuczciwe. Nie wybierasz sobie urodzenia, a gdybyś urodził się kastę niżej, to nie miałbyś wstępu nigdzie powyżej Czwartego Nieba. To chore. Przecież wszyscy skrzydlaci są równi, są pod sztandarem jednej Jasności…
Samael miał rację. Wręcz wyszeptywał myśli Lucyfera. Ten mógł tylko kiwać głową z zapałem, bo sam miał w końcu tyle do powiedzenia na ten temat.
- Tak nie powinno być… - wyszeptał tylko Lampka. Wiedział, że Samael ma rację, że coś trzeba zrobić, że powinien postąpić jak przyjaciel mu radzi. Zbuntować się, okazać swoje niezadowolenie z obecnego stanu rzeczy.

Lucyfer patrzył w oczy syna Samaela i czuł jak jego serce pierwszy raz od miesięcy zaczyna szybciej bić. Śmierć, pod której błogosławionym płaszczem obojętności się ukrył, po raz pierwszy ustąpiła, dając miejsce pulsującemu i bardzo wściekłemu życiu.
Lucyferowi zaczęły drżeć dłonie.
- Czego ty chcesz? – wyszeptał cicho pozwalając, by jego oczy zapłonęły gniewem. Zimnym jak lody Siódmego Kręgu i gorącym jak odmęty Jezior Płomieni.
Asmodeusz patrzył na jego gniew jak na zjawisko. Rozchylił wargi i kompletnie nie przestraszony badał wzrokiem twarz Lucyfera, jakby ten był dziełem sztuki i nie wiedział o tym. Na jego twarzy malowały się emocje, uwaga przeplatała się ze zrozumieniem. Lekkie wygięcie brwi i zaciśnięte wargi znamionowały surowy zachwyt nad czymkolwiek, co Władca Piekieł przeżywał.
Dopiero po chwili Zgniły Chłopiec się ocknął. Przestał patrzeć na Lucyfera jak na obraz i dostrzegł w nim żywą istotę.
- Nie jestem swoim ojcem – powiedział poważnie. Spojrzał Lucyferowi głęboko w oczy.
Wtedy coś się zmieniło. Nie byli już stręczycielem i politykiem. Każdy z nich był sobą, niezależnie od tego, co robił.
- I nie chcę ci zrobić krzywdy. Ani cię wykorzystać. Ani upokorzyć – wycedził obojętnie.
- A czego chcesz? – wysyczał przez zęby Lucyfer. Zaciskał je tak mocno, że słowa były ledwo rozróżnialne.
Asmodeusz przełknął ślinę, na jego twarzy pojawiło się jakieś zmartwienie, przyrośnięte do niego jak skóra, takie, z którym można było żyć i nic poza tym.
Opanował się po chwili i odpowiedział:
- Chcę cię namalować.
~*~
Lucyfer nie zaufał mu od razu. Raczej minęło mnóstwo czasu, nim pozbył się starannie utrzymywanej rezerwy, którą Zgniły Chłopiec tak naprawdę skutecznie zniszczył już przy pierwszym spotkaniu. Coś w Lucyferze zaufało Asmodeuszowi od razu. Ale nie przyjmował tego do wiadomości, trzymał dystans. Spędzali razem czas. Pod pretekstem malowania.
O ile to był naprawdę pretekst, myślał ponuro Lampka.
Bo wyglądało to w taki sposób, że Lucyfer zgodził się, nie myśląc wiele, na ten głupi obraz.
Więc Asmodeusz wytłumaczył mu, że najpierw musi się go nauczyć.
Nauczyć, czyli poszkicować go sobie zwyczajnie, kiedy ten będzie zajęty, żeby nauczyć się linii ciała, wyrazów twarzy, takich tam rzeczy. A dopiero potem będzie malował. Lucyfer nie protestował. Inna sprawa, że Asmodeusz miał podzielną uwagę.
Demon rozwalił się na leżance dyndając jedną noga w powietrzu.
- Co robisz? – pytał nie odrywając oczu od szkicownika, nadal trzymając nad nim ołówek.
A Lucyfer odpowiadał.
- Próbuję zorientować się w zawiłościach konfliktu Azazela i tego, no, jak mu tam… Agaresa.
- Pożarli się o wpływy w sferze narkotykowej. Ale udają, że poszło im o coś innego.
Lucyfer ścisnął palcami kąciki oczu. Był już zmęczony, dochodził środek nocy.
- Co mam z nimi zrobić? – zapytał. Nie miał już sił myśleć.
- Azazel jest jak najbardziej myślący, stań po jego stronie, opłaci ci się to. Poza tym steruje wywiadem i jak na razie jego wywiad wręcz zaczyna dorównywać szpiegostwu Razjela. A to wiele. Ten drugi niech się uspokoi i nie wychyla na przyszłość.
- Dobrze. Tak zrobimy – odparł Lampka.
I ta nieznośna liczba mnoga. Nie wiedział, kiedy zaczął jej używać. Przyszła tak naturalnie. Po dłuższym czasie przebywania ze sobą stała się naturalna. Asmodeusz pomagał Lucyferowi jakby nic innego nie miał do roboty i niczego poza pozowaniem w zamian nie chciał.
Bo do pozowania w końcu doszło.
I to doświadczenie było straszne.
Asmodeusz kazał mu zdjąć koszulę.
Więc Lucyfer zdjął.
Przez następne kilka godzin był obiektem najbardziej skoncentrowanej uwagi, jakiej w życiu doświadczył. Asmodeusz patrzył na niego, ale też poprzez niego i Lucyfer poczuł się po raz pierwszy w życiu nagi. Naprawdę nagi.
Pomimo spodni, pomimo tego, że w każdej chwili mógł się ubrać i wyjść, był jak przykuty do podłogi, na której stał.
Te kilka godzin powinno mijać mu wolno, a minęło jak kilka sekund. Natłok myśli był potworny. Słyszał samego siebie, słyszał bicie swojego serca, słyszał echa przeszłości spędzonej w Królestwie, słyszał momenty spędzonego w Otchłani. Te ostatnie co do jednego zlane w bezładną i pozbawioną znaczenia masę i tylko jeden moment świecił jakimś życiem, jakimś światłem.
Spotkanie z Asmodeuszem.
Słyszał wreszcie bitwę. Słyszał własny, nigdy niewykrzyczany krzyk potępieńca, który stracił wszystko, na czym mu zależało. I nigdy tego należycie nie opłakał. I nigdy nie poskładał swojego życia znowu do kupy. Nie stworzył sobie nowego sensu.
Asmodeusz zerkał to na modela, to na obraz. Jego palce trzymające pędzel zręcznie aplikowały farbę prawie bez momentów zastanowień, Asmodeusz malował w transie, nie widząc tak naprawdę niczego ani nikogo.
Minuty mijały, a Lucyfer połykał własne łzy, bo nie chciał psuć obrazu, który powstawał pod palcami nowego przyjaciela.
Kiedy pozowanie się skończyło, Asmodeusz wytarł dłonie w szmatę nasączoną terpentyną i spojrzał na modela.
Lampka drżał. Mięśnie napinane i nierozluźniane przez wiele godzin teraz wystawiały mu wysoki rachunek.
Asmodeusz podszedł do niego i spojrzał z ukrywaną łagodnością.
- Trzeba było się odezwać, że się męczysz. Jak model mi przypomina, robię przerwy. Jak nie przypomina, to gotów jestem go zadręczyć.
- Nie chciałem ci przeszkadzać – pokręcił głową Lucyfer nie patrząc Asmodeuszowi w oczy. Zgniły Chłopiec wyciągnął dłoń i położył ją na jego ramieniu. Palce miał wilgotne od terpentyny.
Lucyfer podniósł głowę czując dotyk i spojrzał mu w oczy. Jego błękitno-szare tęczówki pełne były życia. Bolesnego, dręczącego, ale i świetlnego.
- Lucyferze… - zaczął cicho Zgniły Chłopiec, ale Lampka nie pozwolił mu dokończyć.
Wyrwał ramię spod dłoni, złapał koszulę i wybiegł z pomieszczenia.
~*~
Kilka godzin później pijany jak bela wlewał w siebie kolejne kolejki. Nie pił w samotności. Udał się do jednego z rozlicznych lokali na terenie Otchłani i zwyczajnie pił przy barze. Goście zauważali go, dziwili się i pili dalej. Potem byli już tak pijani, że nie zwracali uwagi na nic i nikogo.
Alkohol spełnił swoje zadanie. Lucyfer czuł, że rzeczywistość wywinęła fikołka. Wszystko było niepewne, zamazane i nieistotne. Czuł, że o czymś zapomniał, ale co zrozumiałe, nie wiedział, o czym. Nie domyślał się, co to takiego, ale czuł, że coś ważnego, istotnego… wspomnienie fioletu i zieleni, a także krwawej czerwieni zatańczyło pod jego powiekami, ale poza silniejszymi drgnięciami serca nie niosło za sobą żadnych emocji.
Kiedy był tak pijany, że więcej na siebie wylewał niż wypijał, rzucił na blat sakiewkę nie przejmując się liczeniem i z pomocą ścian, stołów i kilku pijanych demonów doszedł zygzakiem do wyjścia.
Chłodne powietrze otrzeźwiło go na tyle, by zauważył piękno nocy. Niebo było czarne i upstrzone brylantami gwiazd, jakby jakaś kapryśna kobieta rozrzuciła błyskotki od ukochanego na aksamicie.
Chłód kłuł płuca i nozdrza, Lucyfer wypuszczał spomiędzy warg kłęby pary.
- … i kiedy triumf świtu zatańczy na zgliszczach z odchodzącym mrokiem…
Idąc szeptał, jakby chciał dopasować kroki do rytmu wiersza. Potykał się, obserwował to własne stopy, to gwiazdy.
- …ja wciąż będę tutaj, błogosławion jasnym oddaleniem…
Gwiazdy towarzyszyły mu cicho i nieświadomie.
-… z ogrodu róż bezkolcych wyruszę przed siebie pewnym krokiem…
Cyklopie oko księżyca także milczało niewzruszenie.
- … Niosąc w tamte krainy wieniec Jutrzenki spleciony z ogrodu zbawieniem…
Beknął głośno i poczuł, że traci równowagę. Ledwo skojarzył, że upada.
Latam? Nie latałem od lat, od czasów gówniarstwa w Królestwie… pomyślał mętnie.
Silne ramię złapało go, nim poleciał.
- Kto to napisał? – spytał Asmodeusz. Lucyfer go nie widział i ledwo czuł jego dotyk, choć uścisk był silny. Rozpoznał go po głosie, niskim tenorze z charakterystyczną głębią.
- Ja. – odparł Lampka i zwymiotował.
- Nie wiedziałem, że piszesz – odparł Asmodeusz z ironicznym ożywieniem, kiedy torsje ucichły.
- Piszę. Od jakiegoś czasu.
- Ładne – oznajmił Zgniły Chłopiec i brutalnie pociągnął go przed siebie, a Lucyfer przestał kojarzyć. Przysnął.
Ocknął się, kiedy Asmodeusz rzucił go na jego własne łóżku w Pandemonium. Pochylił się i zaczął rozpinać mu koszulę. Lucyfer ledwo to czuł. Asmodeusz rozebrał go zostawiając w spodniach i wziął się do układania go. Ciało byłego archanioła było kompletnie bezwładne, poddawało się dłoniom Asmodeusza.
Kiedy już leżał w pozycji, która nie groziła mu następnego dnia bólem nadwerężenia jakiejkolwiek części ciała, Asmodeusz pochylił się nad jego twarzą. Lucyfer nie reagował, ale czuł obecność demona. Dłoń Zgniłego Chłopca przeleciała po czuprynie Władcy Otchłani. Nagle złapał go za rękę.
- Nie zapytam, czemu to robisz. Ale czemu to robisz? – zapytał Asmodeusza z pijacką logiką.
Rozchylił leniwe powieki i w ciemnościach pokoju dostrzegł zarys uśmiechu na twarzy demona.
- Zobaczysz obraz, zrozumiesz.
Lucyfer momentalnie się obudził. Przespał się powłócząc nogami uwieszony na ramieniu Asmodeusza w drodze do Pandemonium.
- Chcę teraz.
- Jutro. Dzisiaj śpij.
- Teraz. To rozkaz Władcy Otchłani.
Asmodeusz westchnął.
Dywan przeniósł ich do apartamentów demona.
~*~
Eony temu upili się po raz pierwszy. On, Lucyfer, Michał, Gabriel, Samael i przerażony Rafael wymknęli się spod kurateli swoich starszych opiekunów i upili się w knajpie w Limbo. Nie wypili dużo, ale upił ich pewniej sam strach przed złapaniem i smak zakazanego owocu. Kiedy głośno wracali do swoich komnat w Szóstym Niebie złapał ich Jao i surowym głosem dopytywał się, dlaczego wszyscy zajeżdżają tanią, limbiańską wódką. Lucyfer wytrzeźwiał wtedy na sam widok Jao.
Teraz wytrzeźwiał na sam widok płótna.
Z obrazu patrzył na niego on sam.
Został namalowany bez skrzydeł.
Wbrew pozorom aniołom nie spłonęły skrzydła podczas Upadku. Zachowali je, jednak Mroczni z czasem przebywając w Otchłani pod wpływem jej aury stopniowo zmieniali skrzydła w skórzaste i czarne. Skrzydła Lucyfera mimo upływu czasu zdążyły tylko pociemnieć, nabierając ciemniejszych pasów piór, które w konsekwencji tylko podkreślały biel pozostałych piór.
Ale na obrazie ich nie było. Był natomiast półnagi, piękny jak samo niebo mężczyzna.
Jego skóra świeciła delikatnym, jasnym blaskiem. Oblicze, na pozór obojętne, pełne było wewnętrznego idealizmu i honoru. Oczy błyszczały jasno, jak świadectwo życia i światła.
Cały obraz pełen był świała, którego źródłem był właśnie on, Lucyfer.
Jednak Asmodeusz nie namalował samego Władcy Otchłani. Namalował go uwydatniając całe jego wnętrze, niezmienione pomimo Upadku. Piękne przed Upadkiem i po nim.
Lucyfer pozostał aniołem, którym zawsze był. Nic, poza geografią, tak naprawdę się nie zmieniło.
Może jego oblicze straciło kryształową niewinność, ale doświadczenie tylko dodawało mu głębi. Pomiędzy piekłem, a niebem stał on, wysłannik Jasności do piekła.
Głos zamarł Władcy Otchłani w gardle.
- Tak mnie widzisz. – stwierdził ochryple, gdy minął szok.
- Nie. Tak wyglądasz – odparł Asmodeusz.
Lucyfer odwrócił się w jego stronę, plecami do obrazu.
- Nie jestem taki.
- Jesteś – odparł Zgniły Chłopiec niemal łagodnie, jakby mówił do dziecka.
- Jesteś właśnie taki – dopowiedział. – A ja całe życie chciałem cię namalować.
Lucyfer uniósł brwi w niemym zdziwieniu.
Asmodeusz był dzieciakiem wtedy. Mógł mieć może jedenaście lat, tuż przed granicą dojrzewania. Błąkał się po Limbo tuż po spotkaniu z kompletnie nie zauważającym go Samaelem. Ojciec odwiedził matkę, a przy okazji jego chowając się przed spojrzeniami ciekawskich. Jego romans i ślub z Lilith były tajemnicą poliszynela zarówno w Królestwie, jak i Otchłani. Pojawienie się syna zauważył i mniej więcej na tym skończył. Drące się niemowlę, raczkujące maleństwo, a potem rosnący dzieciak w niczym go nie bawiły.
Asmodeusz wiele czasu spędzał na ulicach, obserwując demony, aniołów i Limbian. Stąd wzięły się jego pierwsze szkice.
I wtedy właśnie go zauważył.
Lucyfer był na oficjalnej wyprawie do Limbo, razem z innymi archaniołami.
Ależ byli piękni. Młodzi i dumni błyszczeli władzą i oddaniem Jasności, wszyscy pięknie ubrani i na swoich ukochanych rumakach.
Młody Lucyfer miał jeszcze twarz młodego chłopaka, nawet nie mężczyzny. Ubrany na ciemno podkreślał tylko jasne jak piasek włosy.
Archanioł. Jak jego ojciec.
Ale był taki… inny.
Samael błyszczał czymś groźnym, odpychającym. Kiedy czasem Asmodeusz na niego patrzył widział nie tyle zło, ile brak zainteresowania pewnymi kwestiami. Ten brak uwagi bolał bardziej niż otwarcie wymierzone policzki, które dostawał czasem od matki.
A ten mężczyzna był inny. Zielony jak szczypior. Głupi.
I pełen nadziei. Pełen powołania. Pełen światła.
Asmodeusz patrząc na niego miał pewność, że on zrozumiałby, ile piękna jest w starszawej, otyłej Limbiance sprzedającej włoszczyznę na ryneczku, albo w liściu spadającym z drzew rosnących po obu stronach traktów wiodących do Królestwa. Samael nie rozumiał, nie czuł takich rzeczy.
Asmodeusz pragnął naszkicować tego mężczyznę, tak jak ostatnio szkicował wszystko, co przyciągnęło jego uwagę. Szkic pozwalał mu zachować coś, posiąść. Kiedy coś przeniósł na papier było tak, jakby to do niego należało. I nikt nie mógł mu odebrać piękna, które raz narysował.
A coś w tym mężczyźnie świeciło, świeciło pełnym, jasnym i oddanym blaskiem. Powołanie do bycia aniołem emanowało z niego znacznie intensywniej niż z innych archaniołów. Gorące umiłowanie Jasności i Jej dzieł wręcz wylewało się z tego mężczyzny, im dłużej się na niego patrzyło.
Asmodeusz pragnął naszkicować go, posiąść jego obraz i na zawsze zapisać go w sercu.

Lucyfer upadł. Po raz pierwszy od tamtego momentu w trakcie bitwy, kiedy stanął naprzeciw Michała poczuł, jak coś się w nim łamie.
Klęczał, przyciskając jedną dłoń do serca. Łzy, gorące i szczere skapywały na podłogę.
Dla Asmodeusza każda była cenniejsza od licznych pereł, które trzymał w skarbcu.
Uklęknął obok niego i położył dłoń na jego ramieniu.
Potem stopniowo jakoś przycisnął się do Lucyfera i po prostu obejmował, kiedy Władca Otchłani płakał bezdźwięcznie, bez szlochu. Oczy miał szeroko otwarte, wpatrywał się przed siebie, jakby na skrawku podłogi przed jego oczami zapisane były tajemnice życia i śmierci. Od czasu do czasu walił zaciśniętą pięścią w tę podłogę, nadal wpatrując się ślepo w jeden punkt. Kiedy łzy się skończyły, siedział otępiały czując w talii silny uścisk Asmodeusza. Zgniły Chłopiec przez cały czas zachowywał milczenie.
- Wiesz… Bo to miało być inaczej. Ja zostałem stworzony do bycia Wodzem Zastępów, Nosicielem Światła… a jestem Władcą Piekieł.
Asmodeusz zanurzył palce w niewielkiej kałuży, która utworzyła się gdzieś między kolanami Lucyfera. Wilgoć naznaczyła jego palce.
- A jednak jesteś tutaj. Może tak miało być – powiedział tonem, który zawierał w sobie wszystko, tylko nie pytanie.
Zgniły Chłopiec wstał.
- Chodź – pociągnął ramię Lucyfera. – Potrzebujesz wody i snu.
Lampka wstał i pozwolił się zabrać do kuchni.
~*~
Ale i tak rozmawiali jeszcze dłuższy czas, nawet, kiedy bladość nocy zmieniła się w pełny świt i głębiańskie słońce zawędrowało do samego zenitu.

Koniec
[/i]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mnemosyne
Eon


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 483
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Sob 0:15, 24 Kwi 2010    Temat postu:

Czyli mogę tu napisać, że odczuwam "maliznę", bo półnagie ciało Lucyfera nie zostało wykorzystane? Twisted Evil Zaznaczam (specjalnie dla bulwersującej się Lux), że nie mam na myśli slashu. Mam na myśli półnagie ciało Lucyfera! Czytać i nie dotknąć... zbrodnia!

A emocjonalnie oczywiście niesamowite. Już się odnosiłam do tej pustki Lucyfera w twoim krótkim ficku wielkanocnym. Tutaj temat jest szerzej rozwinięty. Jednak ze względu na mój obecny nastrój niecenzuralny, nie napiszę komentarza pod tym kątem - przynajmniej nie teraz. Może jutro, jak mi hormony trochę spadną Wink Taak, wtedy wrócę tu i skomentuję ten emocjonalny aspekt.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Efcia
Eon


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 507
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin
Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Sob 17:27, 24 Kwi 2010    Temat postu:

Dobra, na mirriel byłam bardzo konstruktywna, nawet "błęda" znalazłam. Tutaj mogę polecieć w inne regiony.
Na początek zgadzam się z Mnemo- mniam, lubię jak w tekście kipią emocje, a bohatera można ślicznie poanalizować. Tutaj zdecydowanie ma się taką możliwość.
Ale koniec z konstruktywnością! Półnagi Lucyfer! Może i go nie wielbię, może nie do końca rozumiem, ale podbuzowane słonecznym blaskiem hormony kipią, kipią Wink A wizja, zaiste soczysta... Przytuliłoby się biednego, zaopiekowało Very Happy
P.S. Uff, pozbyłam się tego "urzędnika". Nareszcie!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Efcia dnia Sob 17:28, 24 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mnemosyne
Eon


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 483
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Nie 1:28, 25 Kwi 2010    Temat postu:

Mnemo wróciła. Jestem po procentach, dlatego uważam, że usprawiedliwia mnie to wobec napisania kolejnego postu (no przecież nie będzie jeden pod drugim), choć miałam zedytować poprzedni.

Ponowię już ten oklepany zwrot, że całe opowiadanie tchnie emocjami. Przytłaczającymi, negatywnymi, nostalgicznymi. Nic tylko się zalać, bo do chrzanu z takim światem, gdzie anioł pragnący niczego więcej, jak jasnej miłości i łaski, dostaje po dupie za swoje ideały. Wszczął bunt, ale Jasność nie różni się niczym od reżimu, skoro momentalnie odrzuca jednego z najbardziej sobie ukochanych. Ale nie miałam pisać o polityce, tylko o bólu Lucyfera. Co zaskakujące, bardziej przemówiły do mnie te poboczne fragmenty, niekoniecznie sam obraz Asmodeusza. Oczywiście był to bardzo wyrazisty opis, poruszający. Jednak te "przesiąknięte" krwią fragmenty dotarły we mnie głębiej. Być może to kwestia mojej trochę spaczonej estetyki, albo prawdziwego cierpienia, które tkwi w tych pozornie nieznaczących momentach, na jakie większość osób nie zwraca uwagi. W mojej głowie, dzięki tobie Lux, utkwił obraz pięknego Nosiciela Światła, którego twarz umazana jest we krwi pobratymców. Widzę oczy, które chociaż nie płaczą, są odbiciem wszystkich aniołów, które wówczas upadły - zarówno w sensie dosłownym, jak również walczących zastępów, bo ich walka z "braćmi" to też w pewnym sensie ich upadek. Wyobrażam sobie niemal niewinną twarz Lucyfera, która w tym wielkim planie miała być przykładem czystego anioła, ale nagle zostaje uznana za szkaradną, wyklęta i przez tysiąclecia bezczeszczona przez ludzi. A przecież jest piękna. On jest piękny. I miał w sobie więcej tej "czystości", trochę naiwnego młodzieńczego idealizmu, który mógłby stanowić przykład. Tym bardziej boli, że na zawsze zostaje z niego to wyrwane. Krew spływająca po jego dłoniach, po klindze miecza, po koniuszkach włosów, to jakby kolejne krople tej jasnej, "dobrej" części jego jestestwa z niego wypływały. Przesiąkają ziemię, zostają wchłonięte, zmarnowane.

Wiem, że w opowiadaniu ważne było również nakreślenie specyfiki relacji pomiędzy Asmodeuszem i Lucyferem. Wybitnie ci to wyszło, odkrywanie tych kart, o jakich mogliśmy jedynie snuć w naszej wyobraźni. Subtelnie, bez zbędnego przerysowania, bez karykatury. To ważny element. Ale dla mnie najwyraźniejszy jednak wciąż jest Lucyfer. Kiedy czytałam fick ponownie, aby sklecić ten bezesensowny komentarz, raz po raz wymalował się w mojej głowie tylko ten jeden widok. Ten jeden ból, który fizycznie odczuwa się w każdej molekule ciała, chociaż nie ma na skórze ani jednej ranki. Twój Lucyfer utkwił teraz w mojej głowie mocniej, niż kiedykolwiek którykolwiek z bohaterów Kossakowskiej w jej wydaniu. Nie, nie chcę spieszyć z utulaniem Lucyfera, z ocieraniem jego łez, czy leczeniem ran. Raczej widziałabym się na klęczkach obok niego, na tej brudnej, zbroczonej krwią ziemi. Wyciągając rękę ku jego twarzy, by opuszkami dotknąć krwi jego braci, spływającej po jego policzku. I patrząc w oczy osoby, która zna i przeżywa więcej emocji, głębiej odczuwa każdy odcień cierpienia, niż ja kiedykolwiek byłabym w stanie.

To, patetycznie mówiąc, cholernie smutne. Chciałoby się wyklinać tę Jasność, pozostałych aniołów, może nawet Samaela, że niby podpuścił go. Ale podzielam zdanie Asmodeusza - tak miało być. Miał upaść dla mnie, dla czytelniczki, dla wierzącej czy niewierzącej, dla kobiety, dla mężczyzny. Miał upaść, żebym zobaczyła w nim coś więcej niż tylko pozorne odbicie Jasności, niż wyświechtaną bogobojność. Upadł, żebym bała się jego cierpienia, jednocześnie chcąc w nim uczestniczyć.

Dzięki tobie Lux i temu fickowi zyskałam nową perspektywę na cierpienie. Widząc je takim, w którym można zanurzyć palce i odebrać ból po raz pierwszy, jako błogosławieństwo.

Wiem, pochrzaniony ten mój komentarz. Dużo przenośni, nie wiadomo, co mam właściwie na myśli. Ale inaczej nie potrafiłam ubrać tego w słowa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mnemosyne dnia Nie 1:30, 25 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lukseja
Eon


Dołączył: 20 Cze 2009
Posty: 1195
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:00, 25 Kwi 2010    Temat postu:

Jezus Maria. Mnemo. To najpiękniejszy komentarz jaki w życiu dostałam, jestem bardzo wzruszona. Czuję, że odebrałaś ten tekst całą sobą i odebrałaś go nawet pod kątem rzeczy, które nie wiedziałam, że opisuję, które szeptała mi podświadomość.
Ten tekst to moje ukochane dziecko. Siedział we mnie, uwaga, kilka lat. Nie zabierałam się do napisania, dopóki nie byłam gotowa, jednak nadal widzę w nim dużo wad - mianowicie choćby taką, że tylko cholernie uważny odbiorca poczuje to, co chciałam przekazać. Każdy odbiorca nieuważny po prostu nie zrozumie jego wymowy. Wiem, że byłaś bardziej uważnym odbiorcą niż ja pisarzem. Nie miałam pojęcia, że aż tyle udaje mi się pokazać.
To jest o Lucyferze. O Upadłym, który nigdy nie upadł.
Ale jest także o każdym cierpiącym człowieku, który na swoim bólu buduje nowy świat.
Często powtarzam, że jeśli coś mi się sypnęło w życiu, jeżeli łatwo było to zniszczyć, to warte było zniszczenia. Zgliszcza robią miejsce nowym budowlom.
A Lucyfer tutaj to mój ukochany, jedyny Lucek, jedyny anioł koalicji, jedyny prawdziwy anioł. Jego anielskość zostaje potwierdzona jednak nie przed Upadkiem, lecz właśnie po nim.
Twoje głębokie i plastyczne opisy krwi Lucyfera wyszły ci wyjątkowo poetycko. Zobaczyłaś w tekście nie więcej niż w nim było - zobaczyłaś w nim to, o czym nie wiedziałam, że piszę.
Tak, mój komentarz też jest chaotyczny. Jak by nie było Mnemo, dziękuję ci serdecznie, jestem naprawdę bardzo poruszona i szczęśliwa Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcina
Samica Alfa


Dołączył: 29 Wrz 2005
Posty: 1887
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: skądinąd
Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Czw 14:09, 06 Maj 2010    Temat postu:

Ha! A tu mogę zawrzeć mniej składną opinię niż na Mirriel...
...jakie to jest faaaaaaaaaaaaaaaaajne Very Happy

Po prostu strasznie do mnie trafił motyw malowania obrazu, tego, jak Asmodeusz dostrzegał Lucyfera jakim był naprawdę.
(Choć koncepcja młodzieńczej fascynacji Moda Luckiem mnie nie przekonała Razz).

Studium prawdziwej przyjaźni Very Happy

Ładnie było, ładnie, ładnie. Ładnie, rzekłam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Explicatrix
anioł służebny


Dołączył: 26 Gru 2010
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Otchłani
Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Sob 18:16, 01 Sty 2011    Temat postu:

Śliczny tekst.
Pokazujesz głębię rozpaczy Lucyfera, co jest naprawdę trudne.
Poetyckie wręcz opisy nadają tekstowi plastyczności.
Co prawda twoja wersja różni się od mojego wyobrażenia, ale
doceniam ją mimo wszystko. W przeciwieństwie do przedpiszczyni kupuję
Asmodeuszową fascynację Lampką. Motyw malowania obrazu też wydaje mi się prawdopodobny.
Życzę ci więcej tak udanych tekstów.

Ex


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Explicatrix dnia Sob 18:20, 01 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RosyjskiKefirek
anioł służebny


Dołączył: 21 Lut 2012
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ze Snu
Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Pon 22:09, 18 Lut 2013    Temat postu:

To jest naprawdę piękny tekst.
Do dziś pamiętam jak szukając fików do Siewcy trafiłam na niego, przeczytałam i się rozpłakałam. I nadal jestem bliska płaczu jak to czytam. I to po części przez niego tak kocham Lampkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mnemosyne
Eon


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 483
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Czw 13:34, 21 Mar 2013    Temat postu:

Lux, Lux, gdzie jesteś?

Gdzie jest Lux i jej opowiadania? Dalsze twory? Kolejne mroki i paranoje w krajobrazie codzienności?

Crying or Very sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Juliet
anioł służebny


Dołączył: 26 Sty 2014
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Pon 20:03, 27 Sty 2014    Temat postu:

Strasznie podoba mi się motyw Lucyfera tuż po przybyciu do piekła, a ty pięknie oddałaś jego emocje. Świetny opis ciała Lampki, opisałaś je tak, że z łatwością je sobie wyobraziłam. No i plus za pokazanie jego wczesnych relacji z Asmodeuszem. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gabriela
Świetlisty


Dołączył: 23 Gru 2012
Posty: 266
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Nieba
Płeć: anielica/demonica

PostWysłany: Śro 17:57, 29 Sty 2014    Temat postu:

Musze się zgodzić Juliet, Lux świetnie oddała emocje Lampki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Suzu
anioł służebny


Dołączył: 09 Sty 2017
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:04, 11 Sty 2017    Temat postu:

Oni się dopełniają wzajemnie. A Modo jest świetnym malarzem i ... psychologiem Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum .:: SATOR ::. Strona Główna -> Fan fiction i fan art / Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin